Multi kulti? Nie, bałkanizacja

W sytuacji gdy Europejczycy rezygnują z własnych wartości, w granicach Unii Europejskiej rosną zaś szeregi nowych przybyszów, konflikt interesów jest nieuchronny.

Publikacja: 15.11.2013 13:19

Marsylia. Modlitwy w święto Eid al-Fitr kończące ramadan

Marsylia. Modlitwy w święto Eid al-Fitr kończące ramadan

Foto: AFP

Idea wielokulturowości, choć obecna w europejskiej kulturze od wieków, została uznana za jedną z najważniejszych doktryn dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Wraz z końcem działań wojennych i szokiem wywołanym odkryciem zbrodni nazistowskich europejskie elity intelektualne zaczęły sobie zadawać pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść? Dlaczego kontynent praw człowieka dopuścił do powstania takich potworności? Gdzie biją zatrute źródła rasizmu, szowinizmu, ksenofobii, polityki mocarstwowości i militaryzmu? Jako głównych oskarżonych wskazano wyrosłą na wartościach chrześcijańskich dominującą, hierarchiczną i patriarchalną strukturę społeczną, tradycyjny model wychowania oraz agresywną, opartą na egoizmach kulturę narodową. – Holokaust był możliwy, ponieważ grunt pod niego dużo wcześniej przygotował Kościół katolicki, promując swój antysemityzm i nietolerancję – twierdzili obejmujący rząd dusz lewicowi filozofowie.

Po kompromitacji ideologii skrajnej prawicy do głosu doszły marksistowskie propozycje postępu i światowego pokoju. Jean-Paul Sartre każdego, kto krytykował ZSRR, określał mianem faszysty. Kanclerz Konrad Adenauer, marzący o denazyfikacji Niemiec, zaprosił do kraju z zamorskiej emigracji radykalnie lewicowych filozofów, którzy stworzyli szkołę frankfurcką: Maxa Horkheimera, Herberta Marcuse'a, Theodora W. Adorno, Jurgena Habermasa. Nowa elita otrzymała najlepsze katedry uniwersyteckie i cieszyła się uznaniem elit szczególnie tych krajów, które w czasie wojny flirtowały z faszyzmem. Dość powszechnie uznano ich za autorytety mające zmienić mentalność Europejczyków.

Nowe, wspaniałe wartości

Myśliciele nawiązujący do filozofii marksistowskiej formułowali coraz bardziej radykalne koncepcje: aby nie dopuścić do wybuchu kolejnej wojny, popularyzacji rasizmu, piętnowania  „innych" jako kozłów ofiarnych, należy, ich zdaniem, radykalnie i ostatecznie zrezygnować z własnej tożsamości (narodowej, religijnej, kulturowej), ponieważ to ona jest nośnikiem tych niebezpiecznych ciągot Europejczyków do podbijania innych i dominacji nad nimi. Nie ma jednego modelu życia i wychowania, nie ma jednej dominującej religii. W ramach pluralistycznej demokracji dopuszcza się wielość prawd, wielość narodów i wielość religii.

Neomarksiści ze szkoły frankfurckiej, którzy zdominowali europejską debatę publiczną oraz egzystencjaliści odeszli od postrzegania człowieka w jego uwarunkowaniach historycznych, politycznych i kulturowych. Zrezygnowali też, rzecz jasna, z  odniesienia do Boga. Przeszłość własnego kraju, jego dziedzictwo i obyczajowość postrzegali jako coś, czego należy się wstydzić i od czego trzeba się dystansować. W wychowywaniu postulowali promocję wartości bezosobowych, utylitarnych i relatywizm. W nowej filozofii nawiązywali do Schopenhauera, Nietzschego, Marksa i Gramsciego, dla których istnienie ludzkie jest czystym przypadkiem i epizodem. Kształtowanie młodych w etosie chrześcijańskim zaczęto w takich warunkach traktować jako niebezpieczne narzucanie norm.

Zamiast nauki o przeszłości własnego kraju z całym jego duchowym dziedzictwem powojenne elity polityczne i intelektualne rozpoczęły wprowadzanie „uniwersalizmu" – w dość szczególnej jednak odmianie. Prawa oparte na wartościach państw narodowych zaczęto zastępować  uniwersalnymi prawami człowieka. W wyniku poddawania przez lewicę krytycznej analizie wartości, które konstytuowały Europę, w krótkim czasie okazało się, że tylko to, co uniwersalne i niszczące dla poszczególnych narodów, ma szansę być wolne od uprzedzeń. Godne odrzucenia okazało się to, co dotąd konstytuowało wartości zbiorowe: religia chrześcijańska, monogamia, heteroseksualizm, duma z niemieckości, brytyjskości czy francuskości.

Chłonny rynek

Wielką szansą na ostateczne pożegnanie się z ideą jednego narodu i jednej dominującej religii był upadek imperiów kolonialnych oraz boom gospodarczy stwarzający potrzebę ściągania rąk do pracy. Wstyd po epoce kolonializmu połączony z zapotrzebowaniem na tanią siłę roboczą stworzył doskonałą okazję do masowego ściągania imigrantów spoza Europy. Im bardziej nowi przybysze byli „inni", tym lepiej, ponieważ to właśnie mniejszości poprzez zachowanie własnej odrębności stawały się gwarantem niepowtórzenia sytuacji, kiedy ideologia „ein Volk, ein Reich, ein Führer" znowu stałaby się modna. Nowa kultura polityczna zachodnich elit stała się tym samym źródłem patologii polityki azylowej i braku strategii integracyjnej. Jak się poniewczasie okazuje – umożliwiła też, a nawet stymulowała wzrost zjawiska bałkanizacji w krajach o dużym odsetku imigrantów.

Przybywający do Europy imigranci przekonywali się, że nowe ojczyzny nie chcą ich objąć swoją narodową tożsamością, bo same utraciły w nią wiarę. Europejczycy nie myślą już o swoich ojczyznach z podziwem, lecz z pogardą. Od nowo przybyłych nie wymagano więc znajomości i respektowania nowych praw i obyczajów. Jeśli już im coś proponowano, to zdobycze rewolucji seksualnej '68 roku oraz dość specyficznie pojmowane prawa człowieka.

Przybysze odrzucili te dobrodziejstwa, bo uważają je za niemoralne. Większość muzułmanów, Chińczyków i Hindusów, sikhów, Wietnamczyków i innych narodowości spoza Europy uważa, iż zachodnie społeczeństwa są zepsute i dekadenckie. W związku z tym to właśnie oni, przedstawiciele zdrowych cywilizacji, powinni je zastąpić kulturami opartymi na samodyscyplinie i moralności. Tak, powoli, lecz nieubłaganie w krajach o dużym odsetku imigrantów tworzy się kocioł bałkański, w którym sprzeczne interesy dużych grup etniczno-religijnych coraz częściej ze sobą kolidują i nakręcają spiralę coraz większych roszczeń.

Chińczycy przyjeżdżający do Europy doznają szoku kulturowego, gdy oglądają wyzierającą z niemal każdej gazety i reklamy goliznę oraz brak szacunku wobec ludzi starszych. „Zachód próbuje atakować Chiny metodami wojny kulturowej i ideologicznej. Otwarcie się [na Zachód] rozpoczęło typowy proces destabilizacji i podboju poprzez skażenie naszej kultury dekadentyzmem, deprawacją i skrajnym idiotyzmem. Musimy sobie z tego zdawać sprawę i być świadomi tego niebezpieczeństwa" – napisał w 2012 roku w partyjnej gazecie „Qiushi" Hu Jintao. – Młodzi ludzie w Chinach nie przesiadują do południa w parkach, ponieważ są w pracy. Zarabiają na życie. W Europie zdziwiła mnie spora liczba młodych utrzymywanych przez państwo – tłumaczy tamtejszy biznesmen.

Stronić od kafirów

Muzułmanie już z samej definicji uważają Europejczyków za kafir – niewiernych, czyli ludzi od nich gorszych. „Od dzieciństwa wpajają nam ideę, że ci ludzie [niemuzułmanie] są kuffar, niewierzącymi. Nie są ci równi, są inni od ciebie. Jesteś lepszy od nich, ponieważ ty znasz prawdę, oni nie. Ty pójdziesz do nieba, oni pójdą do piekła. Tak więc pojawia się to już w bardzo młodym wieku" –  mówi dr Taj Hargey, przewodniczący Muslim Educational Centre w Londynie, sam przerażony rozszerzającym się ekstremizmem islamskim.

Społeczności muzułmańskie zamieszkujące nasz kontynent twierdzą, że w ramach ochrony tego, co stanowi własną świętość islamu, konieczne jest wydzielanie specjalnych stref, w których wyznawcy Allaha będą mogli swobodnie oddawać mu cześć bez lęku o bluźnierstwo. – Kultura dzisiejszej Europy tak bardzo nasiąknięta jest obrażającymi naszą religię zjawiskami, m.in. homoseksualizmem, pornografią, ateizmem i wielobóstwem, iż musimy mieć miejsce, gdzie obowiązywać będzie prawo szarijatu – twierdzą prawnicy muzułmańscy. To jawne wezwanie do secesji werbalizowane jest w szeregu państw Europy. Abu Assadullah, szef radykalnej organizacji Muzułmanie przeciw Krucjatom, żąda, by Bradford, Dewsbury i część Londynu stały się wyłączonymi strefami dla muzułmanów. W Hiszpanii odbudowywana jest świetność arabskiej al-Andalus. Antonio Salas, hiszpański dziennikarz wcielający się w rolę muzułmanina na potrzeby książki „Ja, terrorysta", był zaskoczony szybkim tempem arabizacji Andaluzji. Za pochodzące z Arabii Saudyjskiej i bogatych emirów pieniądze powstają tam meczety, stowarzyszenia kultury islamskiej oraz organizacje odtwarzające arabskie zabytki tego miejsca.

Trevor Philips, przewodniczący Komisji na rzecz Równości Rasowej, ostrzegał po atakach terrorystycznych na londyńskie metro w 2005 r., że „Wielka Brytania w lunatycznym śnie zmierza w kierunku segregacji opartej na religii i etniczności. Dzielnice niektórych miast staną się czarnymi dziurami, do których nikt nie udaje się bez lęku, w których nie obowiązuje krajowe prawodawstwo". W szkołach podstawowych od Madrytu po Berlin zrezygnowano z tradycyjnego nauczania historii narodowej i literatury. Zamiast tego do zajęć szkolnych wprowadza się historię poszczególnych narodów, języki ojczyste imigrantów oraz lekcje kultury danej grupy. W efekcie uczniowie z dzielnic zdominowanych przez mniejszość pakistańską, chińską, nigeryjską lub hinduską nie mają pojęcia, w jakim kraju żyją, i nie znają swoich rówieśników z innych narodowości. W ten sposób państwa starej UE zmierzają ku segregacji opartej na etniczności i religii.

Miastem, które niemal w całości stało się taką czarną dziurą, jest Marsylia. Od kilku lat arabski jest tu pierwszym językiem, a najpopularniejszym imieniem nadawanym chłopcom od ponad dekady jest Mahomet. Lokalne władze wolą po cichu dogadywać się z liderami arabskiej starszyzny, niż otwarcie egzekwować prawo. – Ostatnie zamieszki zaczęły się od mandatu dla muzułmanki za noszenie nikabu. Wściekły mąż chciał udusić policjanta. Kiedy został obezwładniony, inni współwyznawcy przyszli mu z pomocą i zaczęło się piekło. Zamiast zrywać kobietom chusty z twarzy, wolimy zostawić je w spokoju w zamian za spokój na ulicach – mówią przedstawiciele marsylskiego merostwa. – Dogadanie się z ich liderami jest szybsze, tańsze i skuteczniejsze – dodają.

Getta, wioski, kalifaty

Tak zaistniał w Europie osobny rozwój kultur prowadzący do bałkanizacji i konfliktów etnicznych, które będą zdarzały się coraz częściej wraz z przyrostem demograficznym przedstawicieli poszczególnych grup. Imigranci, mając możliwość tworzenia rzeczywistości równoległej, zamykają się wewnątrz własnych społeczności, gdzie kierują się własnym systemem wartości i własnym kodeksem honorowym. Słuchając wewnętrznych autorytetów, stosują własne sądownictwo i zawierają małżeństwa w swojej grupie etnicznej.

Niemal się nie zdarza, by Hinduska wychodziła za muzułmanina, Afrykańczyka lub Chińczyka. Muzułmanki wychodzą wyłącznie za muzułmanów. Małżeństwa mieszane u Chińczyków też zdarzają się niezmiernie rzadko. „Nie damy białym psom deprawować naszych kobiet" – usłyszała moja znajoma w Pekinie podczas olimpiady. Owszem, zdarza się, że Hindus czy muzułmanin poślubi białą kobietę, robi to jednak, by uzyskać obywatelstwo. Pisma kobiece, fora internetowe pełne są przestróg przed małżeństwem z mężczyzną z innego kręgu cywilizacyjnego. Nawet wydawałoby się bardzo otwarci na Zachód Hindusi w kwestiach rodziny i obyczajów trwają wiernie przy swoich tradycjach. „Szukają oni kobiet, które »polecą« na ich ciemną karnację i ładny uśmiech. Należą do nich głównie studenci, którzy naprawdę są fikcyjnymi studentami (tak naprawdę pracują na lewo). Małżeństwo służy im jedynie do wykonywania legalnej pracy bez zezwolenia i uzyskania pobytu stałego w przyszłości" – dziesiątki podobnych historii można znaleźć w Internecie.

W sytuacji wyobcowania imigranci odwołują się do stereotypowego postrzegania siebie w relacji z Europą – i z innymi „obcymi". Niejednokrotnie pisał o tym pochodzący z rodziny imigrantów brytyjski pisarz i dziennikarz Guatam Malkani. W głośnej książce „Londonistan" opisuje życie londyńskich przedmieść pełne przemocy, nacjonalizmu i nietolerancji, wynikających z historii dawnej ojczyzny. Hindusów i muzułmanów dzieli rów historycznej i religijnej niechęci. Indyjskie elity postrzegają Pakistańczyków jako gorszych Hindusów z niższych kast, którzy przeszli na islam i odłączyli się od ojczyzny, a teraz stosują terror, by oderwać Pendżab i Kaszmir. Muzułmanie z kolei widzą w Hindusach bałwochwalców, czcicieli krów i ciemiężców swoich współbraci. Wrogość między Chińczykami i muzułmanami też nakręca się z powodu Ujgurów z prowincji Xinjiang, którzy pragną się odłączyć od ChRL i stworzyć republikę islamską. Chińczycy uważają ich za terrorystów i tropią nawet poza granicami własnego kraju. W 2009 r. niemieckie służby wykryły w Bawarii chińską siatkę szpiegowską rozpracowującą tamtejszą diasporę Ujgurów. Wybuchł skandal, doszło też do demolowania chińskich sklepów przez muzułmanów. Chińczycy podrzucali w zamian kawałki wieprzowiny na teren meczetów.

Muzułmanów irytuje ateizm Chińczyków oraz ich święta, które stoją w sprzeczności z niemal wszystkimi zasadami islamu. Wróżenie psom czy obchodzenie chińskiego nowego roku nazywanego rokiem świni, koguta postrzegane jest jako bluźnierstwo. Miłości nie ma w stosunkach indyjsko-chińskich. Owszem, oba kraje łączy wspólna polityka gospodarcza i walka z terroryzmem, lecz dzielą spory terytorialne oraz wielkomocarstwowe ambicje. Poza tym Pekin nigdy nie zapomniał Delhi udzielenia schronienia Dalajlamie.

Ważnym elementem samopotwierdzenia danej tożsamości w religii i kulturze jest również walka prowadzona w jej imię. Zadawnione urazy, trudna historia wzajemnych stosunków w nowym miejscu zamieszkania odradzają się ze zdwojoną siłą. W nowej rzeczywistości imigrant musi często dzielić z odwiecznym wrogiem jedną metropolię, mieszkając dzielnica obok dzielnicy. Mały Pekin w Paryżu z trudem znosi sąsiedztwo Małej Algierii. Pakistańczycy mieszkający w Brixton umieszczają nad wejściem symbol półksiężyca, dając do zrozumienia, do kogo należy najbliższa okolica. Między muzułmanami, Chińczykami, Hindusami i Afrykańczykami nie ma żadnej empatii i chęci porozumienia, jeśli już cokolwiek ich łączy, to wspólna niechęć do białych i ich nihilistycznej kultury. Kontakty między tymi grupami ograniczają się do relacji usługowych.

Oliwy do ognia dodaje fakt, że społeczeństwa, z których pochodzą imigranci, znalazły się właśnie w apogeum rozkwitu własnej tożsamości. Kiedy Europejczycy wyrzekają się swojego dziedzictwa, Chińczycy, Hindusi, muzułmanie i Afrykańczycy hołdują nieposkromionemu wprost nacjonalizmowi i szowinizmowi. Oni wiedzą, że Zachód się kończy i nadchodzi ich czas. W szczerych rozmowach z Hindusami czy Chińczykami nieraz można usłyszeć, że przyjechali tutaj, by „przejąć schedę po białych" i wyrównać rachunki kilkuset lat kolonializmu. Przeszkodą w realizacji tego planu okazują się inni przybysze, którzy myślą dokładnie tak samo. Nacjonalistyczna hinduska partia Bharatiya Janata Party wysyła coraz więcej swoich agitatorów do dużych skupisk diaspory hinduskiej w Europie, by ci uświadamiali swoich rodaków o obowiązkach, jakie mają wobec własnej ojczyzny i religii. Abu Baseer, jeden z wiodących przywódców religijnych Al-Kaidy, twierdzi: „Jednym z celów imigracji jest wskrzeszenie obowiązku dżihadu i narzucenie władzy niewiernym. Imigracja i dżihad idą ręka w rękę. Jedno jest konsekwencją drugiego i jest od niego zależne. Trwałość jednego jest zależna od trwałości drugiego".

Bałkanizację krajów UE najłatwiej dostrzec, gdy obserwuje się walki gangów narodowych. Rozrastającym się strukturom brakuje już miejsca i coraz częściej dochodzi do konfliktów. Chińskie triady, karaibskie mafie narkotykowe, muzułmańskie gangi zajmujące się prostytucją, latynoskie kartele narkotykowe i hinduskie mafie handlujące organami ludzkimi walczą między sobą o pieniądze i wpływy.

Najgroźniejsze z nich okazują się chińskie triady, które kontrolują w wielu krajach UE prostytucję, piorą brudne pieniądze i kradną technologie. Martin Booth pisze w „The Dragon Syndicates: The Global Phenomenon of the Triads": „Gdziekolwiek udawali się chińscy kupcy, brali ze sobą znacznie więcej niż tylko jedwab i nożyczki. Zawsze pełni przeświadczenia o braku bezpieczeństwa, z zakorzenioną przez wieki potrzebą pilnowania własnych – lub brata – pleców, migrowali ze swoim inspirowanym konfucjanizmem systemem rodziny i klanu, bez naruszania powiązań związanych z nazwiskiem czy miejscem".

Lęk przed łatą

Biali nie protestują, gdyż boją się łatki rasistów. Ciągłe smaganie biczem „rasizmu" spowodowało zmęczenie materiału. Lęk przed „narzucaniem kultury większości" spowodował paraliż instytucjonalny i decyzyjny. W poszukiwaniu powodów, dla których nowi przybysze nie chcą się asymilować, europejskie elity szukają winy wszędzie, tylko nie w religii, nacjonalizmie i nietolerancji imigrantów. Wewnętrzna instrukcja BBC zobowiązuje dziennikarzy do unikania określeń „islamski terroryzm", „islamscy bojownicy" lub „bojownicy dżihadu". Zamiast tego powinni mówić po prostu o zamachowcach lub bliżej nieokreślonych terrorystach. Były premier Hiszpanii Jose Luis Zapatero zapytany, co sądzi o zamachach w Madrycie w 2004 roku, stwierdził: „To nie islam jest tutaj winny, lecz terroryści, którzy nie mają z tą religią nic wspólnego".

W podobnym tonie o młodzieńcach demolujących Paryż, Londyn i ulice Szwecji z okrzykami „Allahu Akbar" wypowiadali się m.in. książę Karol, były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jack Straw, burmistrz Londynu Ken Livingstone, oraz większość europejskich mediów.

Dominującą ideologią naszych czasów stał się multikulturalizm wraz z powstrzymywaniem się od moralnych osądów. Paradoks polega na tym, że im bardziej Europa dąży do wielokulturowości, tym bardziej serwuje sobie totalną decentralizację. Pragnąc odżegnać się od dominacji religii chrześcijańskiej, musi akceptować wierzenia i obyczaje, które jeszcze kilkanaście lat temu wywoływałyby u niej mdłości.

Idea wielokulturowości, choć obecna w europejskiej kulturze od wieków, została uznana za jedną z najważniejszych doktryn dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Wraz z końcem działań wojennych i szokiem wywołanym odkryciem zbrodni nazistowskich europejskie elity intelektualne zaczęły sobie zadawać pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść? Dlaczego kontynent praw człowieka dopuścił do powstania takich potworności? Gdzie biją zatrute źródła rasizmu, szowinizmu, ksenofobii, polityki mocarstwowości i militaryzmu? Jako głównych oskarżonych wskazano wyrosłą na wartościach chrześcijańskich dominującą, hierarchiczną i patriarchalną strukturę społeczną, tradycyjny model wychowania oraz agresywną, opartą na egoizmach kulturę narodową. – Holokaust był możliwy, ponieważ grunt pod niego dużo wcześniej przygotował Kościół katolicki, promując swój antysemityzm i nietolerancję – twierdzili obejmujący rząd dusz lewicowi filozofowie.

Po kompromitacji ideologii skrajnej prawicy do głosu doszły marksistowskie propozycje postępu i światowego pokoju. Jean-Paul Sartre każdego, kto krytykował ZSRR, określał mianem faszysty. Kanclerz Konrad Adenauer, marzący o denazyfikacji Niemiec, zaprosił do kraju z zamorskiej emigracji radykalnie lewicowych filozofów, którzy stworzyli szkołę frankfurcką: Maxa Horkheimera, Herberta Marcuse'a, Theodora W. Adorno, Jurgena Habermasa. Nowa elita otrzymała najlepsze katedry uniwersyteckie i cieszyła się uznaniem elit szczególnie tych krajów, które w czasie wojny flirtowały z faszyzmem. Dość powszechnie uznano ich za autorytety mające zmienić mentalność Europejczyków.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy