Idea wielokulturowości, choć obecna w europejskiej kulturze od wieków, została uznana za jedną z najważniejszych doktryn dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Wraz z końcem działań wojennych i szokiem wywołanym odkryciem zbrodni nazistowskich europejskie elity intelektualne zaczęły sobie zadawać pytanie, jak w ogóle mogło do tego dojść? Dlaczego kontynent praw człowieka dopuścił do powstania takich potworności? Gdzie biją zatrute źródła rasizmu, szowinizmu, ksenofobii, polityki mocarstwowości i militaryzmu? Jako głównych oskarżonych wskazano wyrosłą na wartościach chrześcijańskich dominującą, hierarchiczną i patriarchalną strukturę społeczną, tradycyjny model wychowania oraz agresywną, opartą na egoizmach kulturę narodową. – Holokaust był możliwy, ponieważ grunt pod niego dużo wcześniej przygotował Kościół katolicki, promując swój antysemityzm i nietolerancję – twierdzili obejmujący rząd dusz lewicowi filozofowie.
Po kompromitacji ideologii skrajnej prawicy do głosu doszły marksistowskie propozycje postępu i światowego pokoju. Jean-Paul Sartre każdego, kto krytykował ZSRR, określał mianem faszysty. Kanclerz Konrad Adenauer, marzący o denazyfikacji Niemiec, zaprosił do kraju z zamorskiej emigracji radykalnie lewicowych filozofów, którzy stworzyli szkołę frankfurcką: Maxa Horkheimera, Herberta Marcuse'a, Theodora W. Adorno, Jurgena Habermasa. Nowa elita otrzymała najlepsze katedry uniwersyteckie i cieszyła się uznaniem elit szczególnie tych krajów, które w czasie wojny flirtowały z faszyzmem. Dość powszechnie uznano ich za autorytety mające zmienić mentalność Europejczyków.
Nowe, wspaniałe wartości
Myśliciele nawiązujący do filozofii marksistowskiej formułowali coraz bardziej radykalne koncepcje: aby nie dopuścić do wybuchu kolejnej wojny, popularyzacji rasizmu, piętnowania „innych" jako kozłów ofiarnych, należy, ich zdaniem, radykalnie i ostatecznie zrezygnować z własnej tożsamości (narodowej, religijnej, kulturowej), ponieważ to ona jest nośnikiem tych niebezpiecznych ciągot Europejczyków do podbijania innych i dominacji nad nimi. Nie ma jednego modelu życia i wychowania, nie ma jednej dominującej religii. W ramach pluralistycznej demokracji dopuszcza się wielość prawd, wielość narodów i wielość religii.
Neomarksiści ze szkoły frankfurckiej, którzy zdominowali europejską debatę publiczną oraz egzystencjaliści odeszli od postrzegania człowieka w jego uwarunkowaniach historycznych, politycznych i kulturowych. Zrezygnowali też, rzecz jasna, z odniesienia do Boga. Przeszłość własnego kraju, jego dziedzictwo i obyczajowość postrzegali jako coś, czego należy się wstydzić i od czego trzeba się dystansować. W wychowywaniu postulowali promocję wartości bezosobowych, utylitarnych i relatywizm. W nowej filozofii nawiązywali do Schopenhauera, Nietzschego, Marksa i Gramsciego, dla których istnienie ludzkie jest czystym przypadkiem i epizodem. Kształtowanie młodych w etosie chrześcijańskim zaczęto w takich warunkach traktować jako niebezpieczne narzucanie norm.
Zamiast nauki o przeszłości własnego kraju z całym jego duchowym dziedzictwem powojenne elity polityczne i intelektualne rozpoczęły wprowadzanie „uniwersalizmu" – w dość szczególnej jednak odmianie. Prawa oparte na wartościach państw narodowych zaczęto zastępować uniwersalnymi prawami człowieka. W wyniku poddawania przez lewicę krytycznej analizie wartości, które konstytuowały Europę, w krótkim czasie okazało się, że tylko to, co uniwersalne i niszczące dla poszczególnych narodów, ma szansę być wolne od uprzedzeń. Godne odrzucenia okazało się to, co dotąd konstytuowało wartości zbiorowe: religia chrześcijańska, monogamia, heteroseksualizm, duma z niemieckości, brytyjskości czy francuskości.
Chłonny rynek
Wielką szansą na ostateczne pożegnanie się z ideą jednego narodu i jednej dominującej religii był upadek imperiów kolonialnych oraz boom gospodarczy stwarzający potrzebę ściągania rąk do pracy. Wstyd po epoce kolonializmu połączony z zapotrzebowaniem na tanią siłę roboczą stworzył doskonałą okazję do masowego ściągania imigrantów spoza Europy. Im bardziej nowi przybysze byli „inni", tym lepiej, ponieważ to właśnie mniejszości poprzez zachowanie własnej odrębności stawały się gwarantem niepowtórzenia sytuacji, kiedy ideologia „ein Volk, ein Reich, ein Führer" znowu stałaby się modna. Nowa kultura polityczna zachodnich elit stała się tym samym źródłem patologii polityki azylowej i braku strategii integracyjnej. Jak się poniewczasie okazuje – umożliwiła też, a nawet stymulowała wzrost zjawiska bałkanizacji w krajach o dużym odsetku imigrantów.