Nie jest to zagadnienie, które można by beztrosko zostawić erudytom: także we współczesnych nam czasach ten wosk ocalił wielu, którym przyszło stanąć twarzą w twarz z Nieludzkim. Ale rozdzielano go nader kapryśnie: starczyło go dla Jana Karskiego, ale już nie dla Szmula Zygielbojma. Gdzieś znalazła go dumna i niepraktyczna Achmatowa, nigdzie nie zdołał wypatrzyć wielbiciel helleńskich pszczół, Mandelsztam. Garstką obdarowany został Antoni Kępiński – ale zabrakło jej dla Jerzego Krzysztonia.
Rój odysowych pszczół musiał pasać się na łąkach nad Psiołem, w małoruskich jeszcze Sumach, gdzie mijało dzieciństwo i młodość Jekatieriny Pawłowny. Z dagerotypu patrzy na nas panna o iście steampunkowej urodzie: pełnym ustom, rozdętym chrapkom, jasnym brwiom nic nie wadzą binokle, bufiaste rękawy ani absurdalnie ozdobne krzesło, na którym przysiadła w pracowni fotografa. Młody literat Pieszkow, ledwie zobaczył ją w redakcji „Gazety Samarskiej", runął na kolana, prosząc o rękę, chociaż nie miał jeszcze ani dorobku, ani przybranego nazwiska „Gorki", ani bodaj surduta.
W dwadzieścia lat później nie ma już ani bufiastych rękawów, ani pełnych ust, ani Gorkiego, który bez rozwodu uciekł do innej. Jest wózek na żelaznych obręczach, który Pieszkowa ciągnie przez śnieg po wewnętrznym dziedzińcu Łubianki, machając dla równowagi drugą ręką, w której trzyma przepustkę, wystawioną przez jednego z dawnych sympatyków rewolucji, dziś komisarza. Zagląda do cel, w których na rozstrzelanie czekają biali oficerowie, duchowni, poeci. Ma na wózku kilka glonów chleba, za pazuchą czasem list od żony.
Oczywiście, nie puszczano jej dalej niż do pierwszego kręgu: śniegu widziała tyle, co na swojej daczy w Barwisze. Jeździła po więzieniach moskiewskich, sortowała paczki i listy na półpiętrze obok szkółki języków Berlitza. Ale i tak trafiały do niej żony wszystkich po kolei: diaków, adwentystów, admirałów, eserów, trockistów, esperantystów i Polaków.
Po szóstej zamykała drzwi „Politycznego Czerwonego Krzyża" – i wracała do mieszkania w zaułku Maszkowa. Nie śniły jej się oczy obłąkanych, dzieci w kazachskim buranie. Lubiła powieść francuską, balet. Solone rydzyki. A kiedy w 1937 trzy pokoje u Berlitza zapieczętowano raz na zawsze – po prostu poszła do domu. Na daczy u Berii, za syna którego wyszła córka Gorkiego, zbierała z wnukami żołędzie. Ze smakiem piła dobrą, indyjską herbatę.