Co miała promować ta ilustracja zamieszczona w 1996 roku w jednym z pierwszych numerów kwartalnika „Fronda"? Dopiero uważniej przyjrzawszy się, można było dostrzec w mroku zarysy... konfesjonału. Towarzyszył mu jeszcze jeden napis: „pełna gwarancja – pełna dyskrecja", najlepiej chyba charakteryzujący reklamowaną usługę.
Z rozbawieniem słuchałem ostatnio, jak nierozumiejący Kościoła i istoty spowiedzi świętej komentatorzy polityczni pokrzykiwali gniewnie, że czas już, żeby papież Franciszek coś zrobił z tą tajemnicą spowiedzi, bo to tylko pretekst do ukrywania pedofilii. „Kościół powinien się podporządkować prawu powszechnemu" – gardłował jeden z najbardziej zajadłych publicystów starszego pokolenia w audycji radiowej. Nieświadomy być może, że akurat w tej sprawie polskie prawo powszechne akceptuje zasady Kościoła katolickiego. Kodeks cywilny zezwala spowiednikowi na odmowę zeznań na temat tego, co usłyszał w konfesjonale, a kodeks postępowania karnego mówi, że w żadnym wypadku nie wolno przesłuchać „duchownego co do faktów, o których dowiedział się przy spowiedzi" – i jest to, obok tajemnicy adwokackiej, jeden z dwóch nienaruszalnych wyjątków w tej kwestii. Są jeszcze inne tajemnice zawodowe, jak choćby lekarska, ale w tamtych przypadkach sąd może zwolnić zeznającego z zachowania sekretu.
Podejrzewam, że dla większości katolików, tak jak dla mnie, spowiedź to pewna życiowa uciążliwość. Nawet jeśli wierzy się głęboko, że ksiądz siedzący w konfesjonale spowiada nas w imieniu Pana Jezusa, nie jest łatwo opowiadać mu o swoich winach, wysłuchiwać w pokorze pouczeń i zaleceń. Przecież – jak myśli wielu z nas – to tylko człowiek, któremu mówimy o sprawach najbardziej osobistych, o tym, o czym czasem nie usłyszy nigdy nikt inny, o grzechach niekoniecznie tak przerażających, jak pedofilia, ale czasem po prostu o wstydliwych drobiazgach. Rozmowa na tak prywatne, intymne wręcz tematy z kimś obcym ma sens tylko pod dwoma warunkami: po pierwsze, gdy mamy pewność, że jej treść nie zostanie nigdy ujawniona, po drugie, gdy wierzymy w to, że ów obcy naprawdę na moc odpuszczania grzechów.
Rozumiem, że nawołujący do likwidacji (bądź ograniczenia) tajemnicy spowiedzi komentatorzy może nie odwiedzają konfesjonału, może nie rozumieją duchowego znaczenia sakramentu pokuty i pojednania. A niemal na pewno nie są w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że księża gotowi byli ponieść śmierć, byle tylko nie zdradzić tajemnic ludzi, których spowiadali.
Spójrzmy zatem na spowiedź z zewnątrz, z czysto praktycznej perspektywy niewierzących. Na poziomie trywialnej logiki, dostępnej dla wszystkich zainteresowanych. Jakie byłyby praktyczne skutki, gdyby Kościół w wyjątkowych przypadkach – gdy w grę wchodzą najobrzydliwsze zbrodnie, morderstwo, pedofilia, a może coś jeszcze (na przykład homofobia...) – nakazywał duchownym zdjęcie owej „pieczęci sakramentalnej" i zawiadomienie policji? Otóż najpewniej większość sprawców owych zbrodni, wiedząc, jak się to dla nich skończy w wymiarze doczesnym, przestałaby chodzić do spowiedzi, zostawiając sakrament pokuty na później. A więc i tak nie doszłoby do ujawnienia popełnionych przez nich przestępstw organom ścigania.