Po śmierci Jana Pawła chciał ojciec złożyć na uniwersytecie poznańskim wniosek, by przyznać Janowi Pawłowi II tytuł Odnowiciela Mowy Polskiej.
Ojciec Jan Góra OP, teolog:
Aktualizacja: 25.04.2014 23:36 Publikacja: 25.04.2014 23:36
Kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła w procesji z relikwiami św. Stanisława z Wawelu na Skałkę, maj 1971. To w Krakowie zaczęła się praca kaznodziei nad językiem
Foto: Forum
Po śmierci Jana Pawła chciał ojciec złożyć na uniwersytecie poznańskim wniosek, by przyznać Janowi Pawłowi II tytuł Odnowiciela Mowy Polskiej.
Ojciec Jan Góra OP, teolog:
Niestety, profesor, z którym podzieliłem się swoim pomysłem, spłoszył się. Tak, myślę, że dla przyszłych pokoleń i dla naszej pamięci, jakże ulotnej, takie tytuły symbole są potrzebne. Nie tylko pamięć bywa ulotna, ale i historia jest nauczana nie ze względu na zgodność z tym, jak było, ale kto jej nauczał. Jan Paweł II wezwał Ducha, który odnowił oblicze polskiej ziemi i europejskiej, ale według niektórych interpretacji, to nie on zmiótł komunizm, lecz Gorbaczow, Wałęsa, KOR itd. I to samo jest w przypadku naszego języka. Musimy pamiętać, że to Jan Paweł II wskrzesił wiarę w słowo. Bo przecież żyliśmy w epoce niewiary w słowo, nowomowy, parcianej frazeologii. Miejscem gazety była ubikacja. Wobec braku w ówczesnej Polsce papieru toaletowego sponiewierane przez PRL słowo pełniło funkcję zastępczą. Cały pontyfikat Jana Pawła to była nauka polskiego i przywracanie godności słowu. Dla mnie Papież nazywał świat jak Adam w raju – po imieniu! W świecie ideologii, mowy pozornej, nic nieznaczącej, w świecie słów pustych lub nadmuchanych zepsutym powietrzem zaczął mówić rzeczowo, konkretnie, nazywając rzeczy po imieniu. To było jak odkrycie. Radość towarzysząca temu odkryciu jest nieporównywalna do czegokolwiek. Świat mowy polskiej był światem zawstydzonym i zakazanym. Myśmy się realizowali między wierszami. Łapaliśmy aluzje, czytaliśmy słowa klucze. Usiłując wyczytać to, co miał na myśli piszący. Czytaliśmy między słowami. Papież wyszedł poza „międzywiersze". Przecież nie zapominajmy, że próbowano go także cenzurować. W czasie drugiej czy trzeciej pielgrzymki powiedział, że jeśli nie może mówić tego, co chce, to wraca.
Papież z jednej strony był twórcą słowa, ale może równie ważne jest to, że był Wielkim Laryngologiem. Był tym, który odetkał społeczeństwu uszy. Uleczył z głuchoty. Słowa zawsze istniały, ale on je przebudził.
Nawet jego pozdrowienie: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus" miało świeżość odkrycia. Ile słów ożyło dzięki niemu: „korzeń", „dar", „ojciec", „źródło"... Mnóstwo. Jan Paweł II jest odnowicielem mowy polskiej na rangę Kochanowskiego. Mickiewicza. To nic, że nie pisał takich wierszy jak oni. Chodzi o to, że pozwolił nazywać nam, w zalewie socjalistycznej nijakości, rzeczywistość. Przydał polskiej mowie znaczenie, soczystość, przywrócił jej zdolność komunikowania, nawiązywania relacji, docierania do drugiego człowieka, do Boga!!! Jego język zaczął tworzyć nowy świat, zaczął docierać na krańce świata. Jasiu, pamiętasz, że jak przyjechał Papież, wszystko wokoło było po polsku, ale nie po naszemu. Radio, TV, gazety po polsku, ale to mnie nie dotyczyło. Nie było moje, nasze. I nagle ktoś zaczyna mówić, a ja płaczę, nazywa rzeczy po imieniu, a ja znowu płaczę. Czegoś takiego nigdy nie słyszałem. Rozumiem. Ludzie rozumieją. On mówi i oni słuchają, przerywają oklaskami, potem oklaski przemieniają się w pieśń, w wyznanie wiary.
Dialog?
To wręcz nowy sposób komunikacji: wspólnie budujemy nowy świat. On daje nam do ręki narzędzie komunikacji. Przyłóż do tego miarę Norwida, który interesował się tym, co dzieje się po wypowiedzianym słowie. Nazywał to przemilczeniem. I twierdził, że ono daleko więcej niż sama mowa może wyrazić. I tak się działo. Tu nie chodzi o stawianie wykrzykników, które wcale mowy nie wzmacniają, ale przemilczenie, które zostało wypełnione reakcją słuchających. To on podniósł mowę polską na szczyty, to on wypowiedział najmocniejsze zdanie w naszym języku: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi...". Nikt lepiej, mocniej nie posłużył się wówczas językiem. Oczywiście byli poeci, genialni prozaicy, ale oni nie docierali do takich rzesz, tłumów, a Jan Paweł II tak. Przywracał godność słowom i ich pierwotne znaczenie.
Myślę, że w pewnym sensie wpływ Jana Pawła na mowę polską jest większy od tego, jaki wywarli nawet najwięksi pisarze i poeci. Jest taka historia związana z czczonym jako relikwia językiem niezwykle popularnego czeskiego świętego Jana Nepomucena. Otóż w latach 70. ubiegłego wieku naukowcy ku uciesze czy raczej na zlecenie władz komunistycznych dowiedli, że to, co w relikwiarzu czczono jako język świętego, jest kawałkiem tkanki mózgowej. Poszli z tym do kardynała Františka Tomaška i postawili mu pytanie, które miało ośmieszyć kościelny kult. Biskup ze spokojem odpowiedział, że aby język się mógł poruszać, musi najpierw zadziałać mózg. No więc myślę, że nikt z żyjących tak nie poruszył w dziejach mózgów Polaków jak Jan Paweł II.
Jest rzeczą absolutnie wstrząsającą, że po raz pierwszy w dziejach na poziomie apostoła Ewangelia była myślana i opowiadana po naszemu. On mówił i pisał po naszemu. To wyjątkowa łaska takie zbliżenie, no i ta głębia. To tak, jakbym usta przystawił do źródła i pił aż do nasycenia.
W pamięć zapadły mi słowa, w jakich opisał Jana Pawła Andre Frossard: „Dowiedzieliśmy się, że przyszedł z Polski. Ale ja odniosłem raczej wrażenie, że pozostawiając swoje sieci na brzegu jeziora, przyszedł wprost z Galilei, krok w krok za apostołem Piotrem. Nigdy nie czułem się tak blisko Ewangelii". Przynajmniej do pewnego czasu polskość Jana Pawła ludziom w świecie nie przeszkadzała. Polskość, polska historia, stawała się dzięki niemu jeszcze jednym rozdziałem Ewangelii. Potem, niestety, podnosiły się coraz częściej głosy, że Papież patrzy na problemy Kościoła i świata przez polski zaścianek.
Jak zwał, tak zwał. Polacy przez wieki musieli się uczyć różnych zaścianków. Ze względu na Papieża świat uczył się takich nazwisk jak Mickiewicz, Słowacki, Wyspiański, Norwid. Tylko dlatego, że Jan Paweł II był taki polski, krakowski, był również tak europejski czy światowy.
Jednak ojciec sam pisał o tym, że na początku miał pewien dystans do języka Karola Wojtyły, do atrakcyjności jego słowa. Opisywał ojciec wielokrotnie, jak przychodził do was, do dominikanów w Krakowie, jeszcze jako kardynał i nie zawsze porywał, zdarzało się, że wywoływał u ojców senność.
Nie zaprzeczam, były takie momenty...
Ojca współbrat, legendarny duszpasterz Tomasz Pawłowski, powtarzał często historię związaną z rekolekcjami Karola Wojtyły w krakowskiej „Beczce". Otóż pewnego razu dyskutowano, kogo zaprosić do duszpasterstwa jako rekolekcjonistę. Padło nazwisko kardynała Karola Wojtyły. Na co któryś ze studentów powiedział, że kardynał ględzi... Chodziło o to, że jego kazania były nadto filozoficzne, zawiłe. I wtedy Tomasz Pawłowski spytał się owego studenta, czy poszedłby do kardynała i mu o tym osobiście powiedział. Student poszedł i korzystając z faktu, że do Wojtyły mógł wejść każdy, nawet z ulicy, jeśli się sensownie umówił – powtórzył swój zarzut. Wojtyła się nie obraził, tylko zaproponował: „Może zdefiniujmy na początku pojęcie ględzenia". Do „Beczki" poszedł i wziął sobie do serca, żeby mniej „ględzić".
Tak, to prawda. On mówił z wysoka, a my słuchaliśmy go jeszcze „z tej biednej ziemi, z tej łez doliny". Ale bądźmy uczciwi – u kardynała Wojtyły były w tym okresie takie momenty, które są wdzięcznym tematem do pożartowania, ale przecież on już wtedy doskonale wiedział – uczeń Mieczysława Kotlarczyka i aktor Teatru Rapsodycznego – co to znaczy sztuka żywego słowa. Co to znaczy panować nad słowem i dzięki słowu. Widziałem go już wtedy przemawiającego z wielką mocą, na przykład w 1969 roku, kiedy święcił kościół w Nowej Hucie. W czasie kazania zwrócił się nagle do zgromadzonych, aby powtórzyli za nim słowa: „W tym znaku zwyciężymy!". I ludzie powtórzyli. A przecież mogłoby się zdarzyć, że by nie powtórzyli i wtedy zamiast habemus papam mielibyśmy habemus KLAPAM. Czy ty rozumiesz, Jasiu, co by to było, gdyby nie powtórzyli? Jakież on miał wyczucie Ludu Bożego.
Tylko on potrafił też przerwać patetyczną i podniosłą atmosferę spontanicznymi uwagami, dowcipami, aluzjami. Ludzie na to czekali.
Bo one były bez wątpienia jego. Nieuzgodnione z nikim. Nieocenzurowane. Czekaliśmy na jego dygresje o kremówkach, o kichnięciu i jego ekumenicznym sensie. Dla mnie jednym z najpiękniejszych dowcipów jest ten o łupieżu. Kiedy ludzie przerywali mu przemówienie okrzykami: „Niech żyje papież!", powiedział, że przypomina mu się historia pewnego człowieka, który nie bardzo wiedział, co krzyczy tłum, i zaczął wołać: „Niech żyje ŁUPIEŻ!". Pamiętam, że hierarchowie w pierwszej chwili nie wiedzieli, jak zareagować. Czy Papież karci tłum, czy żartuje. Papież uczył humoru. Niestety, nie do końca skutecznie. W polskim Kościele często brak poczucia humoru. A już święty Tomasz powiadał, że kaznodzieja nieposiadający poczucia humoru jest od strony moralnej występny. Myślę, że mamy całe zastępy występnych księży. Papież doskonale wiedział, gdzie nakłuwać patetyczny balon. Dlatego jest tak, że po śmierci Papieża pozostały jego słowa, ale nie ma wielu strzelców, którzy byliby je w stanie wystrzelić.
Ojciec wygrał, bo będąc jednym z największych papolatrystów w polskim Kościele, nigdy nie naśladował Papieża w sensie „małpowania".
Nie próbowałem nigdy po papiesku modulować głosu, stawiać retorycznych pytań na jego wzór. Papieża można naśladować jedynie w byciu artystą wiary, w przekonaniu, że jeśli kapłan niesie autentycznie Chrystusa, zawsze dla ludzi będzie atrakcyjny, w tym głębokim sensie. Ale jeszcze jedną rzecz chciałbym podkreślić w tych rozważaniach o słowie. Słowo Papieża miało trzy czasy, czego nie mają nawet słowa największych pisarzy. Z równą dynamiką, żywością Papież rozmawiał z królową Jadwigą kilkaset lat do tyłu, jak rozmawiał z ludźmi obecnymi tutaj, jak i wybiegał daleko w przyszłość. On przekraczał czasy. W czasie kanonizacji królowej Jadwigi w 1997 roku nawiązał z nią mistyczny dialog.
Jak to?
To było spotkanie zadziwiające. Wpatrzony w wieże Wawelu rozmawiał z Jadwigą, jakby ona sama, żywa i przytomna, stała tuż obok niego, tak jakby nie było wokół ponad miliona zgromadzonych pielgrzymów. Jakby znali się od dawna i mieli ze sobą wiele ważnych spraw do załatwienia. Rozmawiał z nią jako wcześniejszy gospodarz katedry na Wawelu, ona jako królowa, też mieszkanka tego Wzgórza. „Długo czekałaś, Jadwigo, na ten uroczysty dzień. Prawie 600 lat minęło od twej śmierci w młodym wieku. Umiłowana przez cały naród, ty, która stoisz u początków czasów jagiellońskich... Wielu pragnęło dożyć tej chwili i wielu nie doczekało. Mijały lata i stulecia i wydawało się, że twoja kanonizacja jest wręcz niemożliwa. Niech dzisiejszy dzień będzie dniem radości nie tylko dla nas współcześnie żyjących, ale także dla nich wszystkich – tych, którzy na ziemi go nie doczekali". To wydarzenie było rzeczywistą obecnością w tajemnicy świętych obcowania, jest przykładem tego, że owoce kontemplacji się nie starzeją i nie podlegają przemijaniu oraz destrukcyjnemu działaniu czasu. Dlatego Jan Paweł II jest moim przewodnikiem na drogach do wieczności. A nie ma ważniejszej sprawy.
Ojciec mówi: Jan Paweł Wielki. Ja wolę go nazywać Janem Pawłem Miłosiernym. Bo to jest ten rys, dzięki któremu w Janie Pawle widzę najbardziej Chrystusa. Moc tego pontyfikatu bierze się z Rany. Jan Paweł II upodobnił się do Jezusa nie poprzez wielkość, ale poprzez Miłosierdzie. Wielki to nie jest słowo z gatunku ewangelicznego, lecz przynależące do logiki tego świata konkurencji czy polityki. Pierwsze słowa, które publicznie wypowiedział Jan Paweł II po zamachu z 13 maja, były słowami przebaczenia „bratu, który go ranił". Przebaczył, nie czekając na skruchę Ali Agcy. Przejął inicjatywę, wychodził do grzesznika jak Chrystus na obrazie namalowanym wedle wizji św. Faustyny. Zamach potwierdził wszystko, co Papież napisał o miłosierdziu, zwłaszcza w encyklice „Bogaty w miłosierdzie". Cały jego związek z Faustyną Kowalską jest niezwykle znaczący. Myślę, że większość ludzi nie wie albo nie pamięta, że to on ją „przywrócił do łask", a w końcu kanonizował. Kult miłosierdzia Bożego według objawień siostry Faustyny od 1958 roku był na 20 lat zakazany przez Stolicę Świętą. Dopiero tuż przed wyborem Karola Wojtyły na papieża został odblokowany. I to się stało, jak poinformował kardynał Seper, ówczesny szef Kongregacji do spraw Wiary, na skutek wieloletnich starań Karola Wojtyły, arcybiskupa Krakowa. To jest niezwykły symbol.
Jan Paweł II patrzył na człowieka w perspektywie miłosierdzia. W grzesznym człowieku widział syna marnotrawnego i wychodził mu naprzeciw. Tak jak ojciec miłosierny z Ewangelii. A o Bogu mówił za Księgą Mądrości: „Niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś". I jeszcze jedno bardzo ważne. 13 maja 1981 roku potwierdził słowa kluczowe dla swego pontyfikatu: „Nie lękajcie się". To „nie lękajcie się" jest kluczem do zrozumienia pokolenia JP II. Te słowa Jan Paweł II wypowiedział pierwszego dnia swojego pontyfikatu. Tym wezwaniem otworzył przestrzenie dotychczas zarezerwowane dla zsekularyzowanego świata: przestrzenie polityki, ekonomii, cywilizacji i kultury. Młodzi ludzie przez niego natchnieni poszli w te dotychczas zamknięte przestrzenie z Chrystusem. Jan Paweł II był tak mocny wiarą, że się nie bał, nie nosił kamizelki kuloodpornej (ani fizycznie, ani metaforycznie), a niezabezpieczanie się traktował jak „ryzyko zawodowe bycia papieżem". I dlatego jest Wielki.
Czyli jednak Jan Paweł Wielki, a nie Jan Paweł Miłosierny?
Jasiu, bądź realistą. Z chwilą śmierci Jana Pawła jesteśmy odpowiedzialni za jego wizerunek dla przyszłych pokoleń. Trzeba szukać słów, które są wypróbowane. Wraz z tymi, którzy widzieli i słuchali Papieża, odejdą ostatnie emocje, więc trzeba przyszłym pokoleniom przekazać jego genialny dorobek. To, co proponujesz, bardzo szybko przeobraziłoby się w dowcip i do ludzi nie dotrze wielkość. To, co dziś jest fantastyczne, jutro byłoby śmieszne. Miłosierny to dla wielu tyle co biedny, potulny, naiwny. Oczywiście my tak tego nie rozumiemy, ale przydomek musi być znakiem rozpoznawczym dla tych, którzy wiedzą niewiele.
Tak jak przez osiem wieków nikomu się nie wydawało, że papież może nosić imię Franciszka, bo dla wielu też był uosobieniem naiwnego świętego, Świętego Prostaczka. Nie ma większego znaczenia ten nasz spór, ale jest doskonałą trampoliną do rozważań o miłosierdziu. Ach, i może zapomnieliśmy jednej rzeczy powiedzieć, że wyniesienie do świętości zostało zaplanowane na Święto Miłosierdzia Bożego. Święto, o które tyle lat zabiegał ksiądz Michał Sopoćko i za co bywał napominany i karany, a które to święto w końcu w Kościele zatwierdził Jan Paweł II.
Mówisz mądrze, ale to ja mam rację. Obaj powinniśmy być usatysfakcjonowani.
Cieszę się. Wracając jeszcze do zamachu, dla mnie to jest dzień narodzin nowego Papieża i nowych jego słów. Jego słowa od tego czasu jakby zaczęły podlegać bardziej ludzkiej kondycji. Stawały się tak kruche, jak i ciało Jana Pawła II. Przedtem, cokolwiek by powiedzieć, to były słowa aktora. Teraz weszły one bardziej w wymiar ludzkiej przemijalności. Przygarbiły się, słabły, szeptały, kaszlały i potykały razem z Papieżem, potem zdrowiały i wszyscy się tym cieszyliśmy. Były chwile, kiedy Papież „tracił głos" i nie mógł wyjść do czekających na niego tłumów, jak w Krakowie w 1999 roku. I to słowo, które „zachorowało", też było znaczące i ludzie to rozumieli albo dojrzewali do zrozumienia.
W czasie zamachu Jan Paweł II narodził się jako męczennik, świadek Chrystusowej miłości. Od chwili zamachu to był już inny człowiek, człowiek ze świadomością, że dalsze jego życie jest darem Maryi, której bezgranicznie zawierzył. Z takim człowiekiem trudno dyskutować, strona przeciwna nie ma szans. On zapłacił krwią. Ze świadkiem nie ma co dyskutować. Z wiekiem i postępem choroby stawał się coraz lepszym „aktorem" Chrystusowej sprawy. Popatrz, czy to nie jest znaczące, że o zamachu dowiedziałem się właśnie w Prudniku, w klasztorze Franciszkanów, tam gdzie był więziony Prymas Wyszyński. Po nabożeństwie majowym jeden z franciszkanów wyszedł na próg i powiedział, że przed chwilą był zamach na Ojca Świętego. Nie wiadomo, czy przeżyje. Biegłem do domu, aby zobaczyć w telewizji, co się dzieje. To wydarzenie zdominowało najbliższe dni i wyzwoliło w nas miłość do osoby i posługi Ojca Świętego.
Książka „Święty i błazen", z której pochodzi publikowany fragment rozmowy, ukaże się w najbliższych dniach nakładem wydawnictwa Zysk i s-ka. Jej bohaterem jest dominikanin o. Jan Góra, jeden z najbardziej znanych polskich kapłanów, organizator Ogólnopolskich Dni Młodzieży na Polach Lednickich, które co roku odwiedza około 100 tysięcy osób
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Po śmierci Jana Pawła chciał ojciec złożyć na uniwersytecie poznańskim wniosek, by przyznać Janowi Pawłowi II tytuł Odnowiciela Mowy Polskiej.
Ojciec Jan Góra OP, teolog:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas