Toponimia to dział onomastyki zajmujący się nazwami ulic. Ich znaczenie pierwotnie informowało o wyglądzie (Długa była długa), kierunku (Warszawska wiodła w stronę stolicy), mieszkańcach (przy Szewskiej żyli szewcy, przy Rybackiej rybacy) lub pełnionej funkcji (Cmentarna biegła wzdłuż ceglanego muru). Z czasem nazwy upamiętniały też wydarzenia historyczne (3 maja czy 11 listopada) i osoby: królów, naukowców, artystów, duchownych, polityków. Im więcej możliwości, tym bardziej grząski grunt i zapewne stąd tyle szumu wokół dekomunizacji patronów. I zapewne nikomu nie trzeba udowadniać, że Juliusz Słowacki wielkim poetą był, ale spory dotyczą historii najnowszej: gdy tuż po śmierci Tadeusza Mazowieckiego radni w Szczecinie, z którym zmarły nie miał wiele wspólnego, wybrali ulicę jego imienia – prostopadła do Małopolskiej – głosowali niby zgodnie, choć w kuluarach zgłaszano zdania odrębne.
Podobnie było z honorowaniem Lecha Kaczyńskiego po katastrofie smoleńskiej: wszyscy za, a nawet przeciw. To szczególne przypadki, bo zwyczajowo czeka się pięć lat od śmierci patrona. Za życia tylko Janowi Pawłowi II należało się prawo ulicy swego imienia – to święty przypadek, choć niektórzy czynią nań zamach. Wszystkie wnioski trafiają przed majestat gminnego forum – komisji lub innego zespołu do spraw odpowiedzialnego za nazewnictwo dróg, bo te komórki w różnych częściach Polski bywają bardzo różne – ogłaszających, czy ulica się należy.
Kopalnia bez adresu
Gola Świdnicka niedaleko Wrocławia. Piękne tereny Doliny Bystrzycy, choć akurat kopalnia psuje pole widzenia – granit wydobywa się metodą odkrywkową, więc widoki raczej księżycowe. Szefuje tutaj Stefan Piotrowski, który niedaleko ma też kopalnię kruszywa i sieć fabryk betonu w okolicy, jedną nawet w samym Wrocławiu. Na miejscowe warunki – bogacz, którego rolę gra z powodzeniem. Wiele razy pomagał w potrzebie gminie Marcinowice, podarował budulec na naprawę dróg po powodzi, którego ma przecież pod dostatkiem. Dokładał się też do budowy w żywej gotówce. Dawał i słowem się nie zająknął, ale gdy zaproponował sfinansowanie dojazdu prowadzącego do kopalni w Goli Świdnickiej, położonej na uboczu – zamarzyło mu się zostać patronem. Ulica Stefana Piotrowskiego – to brzmi dumnie. I na pewno o wiele lepiej niż teraz – na razie kopalnia nie ma adresu poza samą nazwą Gola Świdnicka. Ulica już jest, ale nazwy wciąż nie ma. Czy więc będzie? Sekretarka Piotrowskiego prosi o przesłanie pytań, wtedy prezes się skontaktuje, gdy uzna za stosowne. W końcu uznał i zwrócił uwagę, że nie chodziło o ulicę, lecz prywatną drogę na terenie kopalni i trudno o to wszystko nie mieć żalu do gminy, w której za jego pieniądze zrobiono „remont generalny", a wcześniej to aż strach brał.
Wiosną w roli adwokata biznesmena występował Jerzy Guzik, wójt gminy Marcinowice, dla którego pan Piotrowski to „fajny człowiek". Z zapałem tłumaczył, że kopalnia leży na odludziu, więc goście biznesowi mają problem z trafieniem, a ulica nazwana nazwiskiem właściciela widniałaby na billboardach, szyldach reklamowych i samej kopalni, wtedy problem rozwiąże się i zainteresowani trafią do celu, bo przecież wiedzą do kogo jadą. – Zrobię wszystko, by inwestor był zadowolony. Daje ludziom pracę, a gminie podatki – zapowiadał wójt.
Pomysł podzielił jednak mieszkańców Goli Świdnickiej i radę gminy, więc żeby nie doszło do klapy – burmistrz wniosek wycofał. Odgrażał się jednak na łamach miejscowej prasy, że będzie walczył dalej, „bo to był bardzo dobry pomysł". Wiadomo tylko, że wśród radnych projekt nie był już poddawany pod głosowanie. Czy wójt walczy innymi sposobami – nie wiadomo, bo on też o sprawie rozmawiać nie chce. Sekretarka wymawia go spotkaniami, które ciągną się jedno za drugim. Na e-maila nie przysyła odpowiedzi. Widać obaj panowie doszli do wniosku, że ich akcja okazała się wypadkiem drogowym. Kopalnia kruszywa pozostanie bez adresu, bo może lepszy żaden niż taki?
Przyjechał pan ?i wkopał słupek
W Szczecinie biegnie ulica Andre Citroëna, przy której mieści się salon samochodowy Citroëna właśnie. Wymagało to sporo zachodu, czyli jednak można. Tylko po co, pyta przekornie wiceprezes firmy Jarosław Łoziński, który kilkanaście lat temu pisał wniosek o patronat. Działka kupiona od miasta miała zostać wyposażona we własną ulicę, ale nie udało jej się zbudować na czas – salon był szybszy. Gmina zaproponowała więc, że każdy dołoży swoją trzecią część – Szczecin, salon, także sąsiadujące PZU – by plan się powiódł. Zrzutkę zrobiono, droga powstała. Pomysły na patronat krążyły różne, salon – w końcu prawdziwy sponsor, skoro miasto i ubezpieczyciel dawały państwowe pieniądze – zaproponował Citroëna.