Warszawa, 10 maja. Sobotnie południe. Właśnie rusza Parada Schumana, mijając Miasteczko Schumana, do którego zresztą niebawem wróci – organizatorem tego spędu jest Polska Fundacja im. Roberta Schumana. Od patrona uciec się nie da, więc słowo o nim. To dwukrotny premier Francji, podwójny minister finansów i spraw zagranicznych, kluczowa postać w tworzeniu powojennych rysów kontynentu i stosunków transatlantyckich, słowem – jeden z ojców Unii Europejskiej i NATO. Do tego pokorny sługa boży, który podczas mszy świętych zwykł cały czas klęczeć, i trwa właśnie jego proces beatyfikacyjny – rozpoczął się 14 maja 2004 r., czyli minęło równe dziesięć lat. W modlitwie wstawienniczej kandydat na ołtarze opisany został jako współtwórca Unii Europejskiej. „Panie, pozwól nam w Twoim Kościele czcić Roberta Schumana, ucznia i naśladowcę Chrystusa, jako błogosławionego" – takie słowa wierni zanoszą do Boga, licząc na rychłe ogłoszenie francuskiego polityka błogosławionym, choć data nie jest jeszcze znana. Rzecz jasna, ten akcent nie jest obecny podczas parady ani w narracji o niej, choć stanowi fundament życia Roberta Schumana. Na pociechę zostaje to, że jako miejsce startu parady w komunikatach podawano kościół św. Anny – Schuman mógł się uśmiechnąć.
Poszedłem i ja. Z obstawą, czyli z dziećmi: Zosią i Frankiem, oboje w wieku szkolno-przedszkolnym z tendencją do zadawania wielu pytań. Skusiła mnie obietnica, że „jeśli masz ochotę po prostu spędzić przyjemnie sobotnie popołudnie z rodziną – zapraszamy – będzie sporo atrakcji dla osób w każdym wieku", co odczytałem jako miłą zachętę, bo wcale nie byłem uprzedzony. Przeciwnie, nie zrobiłbym przecież tego własnym dzieciom! Sam też dałem się nabrać hasłom w rodzaju: „Spotkajmy się. Roztańczona parada przejdzie ulicami Warszawy", „Stawcie się na Paradzie Schumana, weźcie transparenty i flagi w ręce!", bo kuszono pięknie. Zwłaszcza że w tym roku flagi miały być także ukraińskie, aby „zamanifestować naszą troskę o demokratyczną przyszłość Ukrainy". W paradzie maszerowali ukraińscy studenci ubrani w białe koszule ozdobione tradycyjnymi haftami. Wyprodukowano specjalne papierowe flagi – z jednej strony żółte gwiazdy na niebieskim tle, z drugiej dwa pasy: żółty i niebieski. I od razu widać, że UE może zrobić w sprawie rosyjskiej interwencji dalece więcej, aniżeli tylko wyrazić „żal". Były też flagi polskie, najmniej unijnych. – Tegoroczna, 15. już, Parada Schumana jest dowodem na to, że projekt europejski jest dla nas ważny – mówiła Anna Radwan z fundacji. Dla fundacji z pewnością, ale czy także dla ludzi?
Krótkodystansowy marszobieg
Parada mogła być trudna do znalezienia, bo była krótka (kilkaset osób) i szła tak szybko, że dzieci nie mogły nadążyć. Albo organizatorzy wynegocjowali marną umowę z miastem, bo rachityczny przemarsz zablokował jednak kawałek stolicy; albo chodziło o szybkie zaliczenie zadania, które po prostu trzeba było zaliczyć, i cześć. Stawiałbym na to drugie. W końcu uczestnikami parady byli przede wszystkim młodzi ludzie ze szkół i klas o profilu europejskim, którzy przyjechali (czytaj: zostali przywiezieni) z całej Polski. Dla grup zorganizowanych prowadzona była osobna rejestracja, aby wszystkie zostały po przyjeździe do Warszawy wyposażone w tabliczki z unijnymi hasłami. Ot, spontanicznie przygotowane przez stolarza według sztancy: „Myślę, mam prawo", „10 lat wolności. Nie zauważyłeś?".
Do organizacji włączyły się warszawskie Liceum i Gimnazjum im. Bolesława Prusa, które ma w programie dwujęzyczne zajęcia, ale najwięcej było gości z interioru. Ich transparenty: Zawiercie, Zawidz, Starachowice, Gorzów. Pewnie dlatego tak się spieszyli podczas parady, bo tuż po jej zakończeniu byli nie do znalezienia – dostali czas wolny do 14 i zamiast zostać w miasteczku, by słuchać wywodów o przyszłości Europy, młodzi ludzie poszli od razu na Stare Miasto, gdzie najpierw obowiązkowe selfie z kolumną Zygmunta III Wazy, potem solidna porcja lodów i pamiątki z wycieczki.
Paradę ochraniała policja, a dodatkowo przedstawiciele firmy ochroniarskiej, którzy bronili dostępu do lawety z muzyką, gdyby komuś przyszła ochota zatańczyć. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że nie obyło się bez brawurowej interwencji. Około 12.30 na rogu Moliera i Trębackiej funkcjonariusze bezbłędnie wyłowili z tłumu brodaczy krzykaczy, którzy zresztą wcale nie kryli się ze swoim megafonem i flagami. To Zieloni podczas parady rozdawali ulotki odbite chyba na szwankującym powielaczu, bo część tekstu jest całkowicie nieczytelna. To, co da się odczytać, informuje, że chodzi o akcję „Nie dla TTIP". To skrót od Transatlantic Trade and Investment Partnership, Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji – czyli negocjowana obecnie umowa handlowa UE i USA, przeciw której Zieloni występują. Domagają się zawieszenia rozmów i podpowiadają, co umieścić w zapisach, a tak w ogóle zapraszają na własną demonstrację przeciw TTIP. – Zaraz ich wypuścimy – uśmiechnął się nagabywany policjant i rzeczywiście: po spisaniu Zieloni ruszyli dalej, bez przeszkód rozdając swoje ulotki. Innych incydentów nie stwierdzono.
DJ nie daje rady
W ogóle dało się odczuć lekki marazm. Nie było więc specjalnie okrzyków, muzyka z platformy też grzęzła gdzieś w powietrzu i nie pomogła nawet reklamowana wcześniej DJ Wika, ponoć najstarsza polska didżejka. Sytuację ratowali jeszcze szczudlarze i tancerze, ale wszystko na marne. Może chodzi o to, że trudno przekonanych o słuszności idei europejskiej przekonywać do tego – i tak co roku. Niestety, Parada Schumana już dawno wpadła w tę pułapkę: zwozi się z całego kraju młodych euroentuzjastów i każe maszerować w imię nieznanej im bliżej idei. Co dopiero mówić o zwykłych ludziach, którzy maszerują w podzięce za Polskę w Europie – takich na paradzie nie ma prawie wcale, choć jakaś owieczka mogła umknąć mojej uwadze. Doliczmy jeszcze gości z Włoch, Niemiec, Turcji, Estonii, Francji, Litwy.