Parada atrakcji

Niegdyś był pochód, teraz jest parada. Widocznie wiele musiało się zmienić, aby nie zmieniło się nic.

Publikacja: 24.05.2014 02:20

Styropianowe klucze. Rok 2001.

Styropianowe klucze. Rok 2001.

Foto: Fotorzepa, Bartłomiej Zborowski Bartłomiej Zborowski

Warszawa, 10 maja. Sobotnie południe. Właśnie rusza Parada Schumana, mijając Miasteczko Schumana, do którego zresztą niebawem wróci – organizatorem tego spędu jest Polska Fundacja im. Roberta Schumana. Od patrona uciec się nie da, więc słowo o nim. To dwukrotny premier Francji, podwójny minister finansów i spraw zagranicznych, kluczowa postać w tworzeniu powojennych rysów kontynentu i stosunków transatlantyckich, słowem – jeden z ojców Unii Europejskiej i NATO. Do tego pokorny sługa boży, który podczas mszy świętych zwykł cały czas klęczeć, i trwa właśnie jego proces beatyfikacyjny – rozpoczął się 14 maja 2004 r., czyli minęło równe dziesięć lat. W modlitwie wstawienniczej kandydat na ołtarze opisany został jako współtwórca Unii Europejskiej. „Panie, pozwól nam w Twoim Kościele czcić Roberta Schumana, ucznia i naśladowcę Chrystusa, jako błogosławionego" – takie słowa wierni zanoszą do Boga, licząc na rychłe ogłoszenie francuskiego polityka błogosławionym, choć data nie jest jeszcze znana. Rzecz jasna, ten akcent nie jest obecny podczas parady ani w narracji o niej, choć stanowi fundament życia Roberta Schumana. Na pociechę zostaje to, że jako miejsce startu parady w komunikatach podawano kościół św. Anny – Schuman mógł się uśmiechnąć.

Poszedłem i ja. Z obstawą, czyli z dziećmi: Zosią i Frankiem, oboje w wieku szkolno-przedszkolnym z tendencją do zadawania wielu pytań. Skusiła mnie obietnica, że „jeśli masz ochotę po prostu spędzić przyjemnie sobotnie popołudnie z rodziną – zapraszamy – będzie sporo atrakcji dla osób w każdym wieku", co odczytałem jako miłą zachętę, bo wcale nie byłem uprzedzony. Przeciwnie, nie zrobiłbym przecież tego własnym dzieciom! Sam też dałem się nabrać hasłom w rodzaju: „Spotkajmy się. Roztańczona parada przejdzie ulicami Warszawy", „Stawcie się na Paradzie Schumana, weźcie transparenty i flagi w ręce!", bo kuszono pięknie. Zwłaszcza że w tym roku flagi miały być także ukraińskie, aby „zamanifestować naszą troskę o demokratyczną przyszłość Ukrainy". W paradzie maszerowali ukraińscy studenci ubrani w białe koszule ozdobione tradycyjnymi haftami. Wyprodukowano specjalne papierowe flagi – z jednej strony żółte gwiazdy na niebieskim tle, z drugiej dwa pasy: żółty i niebieski. I od razu widać, że UE może zrobić w sprawie rosyjskiej interwencji dalece więcej, aniżeli tylko wyrazić „żal". Były też flagi polskie, najmniej unijnych. – Tegoroczna, 15. już, Parada Schumana jest dowodem na to, że projekt europejski jest dla nas ważny – mówiła Anna Radwan z fundacji. Dla fundacji z pewnością, ale czy także dla ludzi?

Krótkodystansowy marszobieg

Parada mogła być trudna do znalezienia, bo była krótka (kilkaset osób) i szła tak szybko, że dzieci nie mogły nadążyć. Albo organizatorzy wynegocjowali marną umowę z miastem, bo rachityczny przemarsz zablokował jednak kawałek stolicy; albo chodziło o szybkie zaliczenie zadania, które po prostu trzeba było zaliczyć, i cześć. Stawiałbym na to drugie. W końcu uczestnikami parady byli przede wszystkim młodzi ludzie ze szkół i klas o profilu europejskim, którzy przyjechali (czytaj: zostali przywiezieni) z całej Polski. Dla grup zorganizowanych prowadzona była osobna rejestracja, aby wszystkie zostały po przyjeździe do Warszawy wyposażone w tabliczki z unijnymi hasłami. Ot, spontanicznie przygotowane przez stolarza według sztancy: „Myślę, mam prawo", „10 lat wolności. Nie zauważyłeś?".

Do organizacji włączyły się warszawskie Liceum i Gimnazjum im. Bolesława Prusa, które ma w programie dwujęzyczne zajęcia, ale najwięcej było gości z interioru. Ich transparenty: Zawiercie, Zawidz, Starachowice, Gorzów. Pewnie dlatego tak się spieszyli podczas parady, bo tuż po jej zakończeniu byli nie do znalezienia – dostali czas wolny do 14 i zamiast zostać w miasteczku, by słuchać wywodów o przyszłości Europy, młodzi ludzie poszli od razu na Stare Miasto, gdzie najpierw obowiązkowe selfie z kolumną Zygmunta III Wazy, potem solidna porcja lodów i pamiątki z wycieczki.

Paradę ochraniała policja, a dodatkowo przedstawiciele firmy ochroniarskiej, którzy bronili dostępu do lawety z muzyką, gdyby komuś przyszła ochota zatańczyć. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że nie obyło się bez brawurowej interwencji. Około 12.30 na rogu Moliera i Trębackiej funkcjonariusze bezbłędnie wyłowili z tłumu brodaczy krzykaczy, którzy zresztą wcale nie kryli się ze swoim megafonem i flagami. To Zieloni podczas parady rozdawali ulotki odbite chyba na szwankującym powielaczu, bo część tekstu jest całkowicie nieczytelna. To, co da się odczytać, informuje, że chodzi o akcję „Nie dla TTIP". To skrót od Transatlantic Trade and Investment Partnership, Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji – czyli negocjowana obecnie umowa handlowa UE i USA, przeciw której Zieloni występują. Domagają się zawieszenia rozmów i podpowiadają, co umieścić w zapisach, a tak w ogóle zapraszają na własną demonstrację przeciw TTIP. – Zaraz ich wypuścimy – uśmiechnął się nagabywany policjant i rzeczywiście: po spisaniu Zieloni ruszyli dalej, bez przeszkód rozdając swoje ulotki. Innych incydentów nie stwierdzono.

DJ nie daje rady

W ogóle dało się odczuć lekki marazm. Nie było więc specjalnie okrzyków, muzyka z platformy też grzęzła gdzieś w powietrzu i nie pomogła nawet reklamowana wcześniej DJ Wika, ponoć najstarsza polska didżejka. Sytuację ratowali jeszcze szczudlarze i tancerze, ale wszystko na marne. Może chodzi o to, że trudno przekonanych o słuszności idei europejskiej przekonywać do tego – i tak co roku. Niestety, Parada Schumana już dawno wpadła w tę pułapkę: zwozi się z całego kraju młodych euroentuzjastów i każe maszerować w imię nieznanej im bliżej idei. Co dopiero mówić o zwykłych ludziach, którzy maszerują w podzięce za Polskę w Europie – takich na paradzie nie ma prawie wcale, choć jakaś owieczka mogła umknąć mojej uwadze. Doliczmy jeszcze gości z Włoch, Niemiec, Turcji, Estonii, Francji, Litwy.

Na samym końcu dumnie paradował zaś Ryszard Kalisz, korzystający z okazji przechadzki środkiem ulicy, gdzie zwykł raczej poruszać się jaguarem, nagabujący przechodniów i zachęcający do oddania głosu na jego kandydaturę. On też był otoczony wianuszkiem młodych ludzi – nie fanów, lecz współpracowników. Taka parada w Paradzie.

Liczne atrakcje miały czekać w punkcie wyjścia i dojścia parady – czyli w miasteczku. To kilka dużych namiotów wystawionych wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. Największą przestrzeń zajęły Komisja Europejska, Parlament Europejski i informacje o wyborach europejskich, które przypadają w niedzielę 25 maja – frekwencja zazwyczaj marna, więc walka o każdy głos zażarta. Tutaj Europa jest najważniejsza, więc sporo było europejskiego sztafażu i atrakcji: międzynarodowa grupa młodzieży prezentowała multimedialne projekty o europejskich miastach powstałe podczas gry miejskiej scHUMAN Warsaw, a także zapraszała do wspólnego budowania miniatury europejskiej metropolii. Tak bardzo kochamy przecież Brukselę! Podobnie jak kiedyś bardzo kochaliśmy Moskwę! Przecież Parada Schumana to nowoczesna wersja pochodu pierwszomajowego – z tą różnicą, że pięcioramienna gwiazda była kiedyś czerwona, a teraz jest żółta. Pochodów kiedyś było wiele, ale lokalne parady też się odbywały: we Włocławku i Jarosławiu, choć zwyczaj trudno było zaszczepić – w obu przypadkach i tak najważniejsze były obchody centralne. Analiza odbywa się więc przy lekkiej dysproporcji, lecz oba spędy są do porównania i, co ciekawe, bardzo do siebie podobne.

Zdjęcie z Bonim

Do miasteczka zapraszali ci, którzy dostąpili już zaszczytu przekroczenia progów Parlamentu Europejskiego – właśnie europosłowie. Spotkania z nimi odbywały się przy stoliku jak ze szkolnej klasy, na którym widniała niezborna kartka z wypisanym flamastrem słowem „Europoseł". Skazał się na to Tadeusz Ross. Za to Michał Boni, kandydat do PE, wolał zdjęcia w plenerze z paradującymi i przechodzącymi. Takiego zaszczytu można było również dostąpić z samym Januszem Lewandowskim, gwiazdą parady, komisarzem europejskim ds. programowania finansowego i budżetu w KE, który wcześniej zresztą posłował w Brukseli i Strasburgu. Całe miasteczko było jedną wielką drukarnią materiałów wyborczych – wszędzie ulotki, broszury, wizytówki. Znak czasów: reklamówki kandydatów były w małym formacie: dobra grafika i ładne zdjęcie, ale jak najmniej treści, same ogólniki i wykrzykniki. Ot, pani Alicja Dąbrowska z PO, lekarz polityk, zamiast argumentów na rzecz swojej kandydatury, daje tylko fotografię ze stetoskopem gwarantującym fachowość, poza tym serwuje telefony do ważnych instytucji w Warszawie i adresy ich stron internetowych – przydadzą się w potrzebie. Co sama ma robić w PE? Nie wiadomo, ale przebadanie europosłów na pewno się przyda. Tymczasem tuż przy miasteczku wyrósł skromny parasol PiS, pod którym rozdają nie ulotki, ale – to znak tych samych czasów – ośmiostronicową gazetkę o profesorze Zdzisławie Krasnodębskim, który jest liderem listy.

Nie tylko Europą żyje człowiek, więc po paradzie zorganizowano debatę „Miasto otwarte" o tym, jak stolica kraju wygląda i jak mogłaby wyglądać. Ukuto nawet hasło: „Kontynent Warszawa", była też możliwość wysłania pocztówki w ramach akcji „Pochwal się Warszawą". Diagnozę zatem mamy – jest dobrze. Po co więc te rozmowy z ekspertami, przedstawicielami organizacji pozarządowych i fundacji społecznych, aktywistami miejskimi, varsavianistami, które moderował Jerzy Kisielewski? Ciekawie mówili wolontariusze, którzy na co dzień pracują w przedszkolach specjalnych oraz w ośrodku szkolno-wychowawczym w Laskach: opowiadali o swojej pracy i potrzebach ich podopiecznych, aby również i one były uwzględnione w dyskusji o mieście. Koalicja Razem '89 sięgnęła do przeszłości i pokazała mapę opozycyjnej Warszawy oraz zaprosiła do konkursu związanego z 4 czerwca 1989 r. Ale w tym gulaszu znalazło się miejsce także dla brazylijskiej sztuki walki capoeira, której pokaz zafundowano w jednym z namiotów, choć z ideą europejską nie ma bodaj nic wspólnego.

A co z dziećmi? W poprzednich latach były darmowe owoce, ale przyciągały bezdomnych – ostały się tylko krówki, ale ile można zjeść krówek? Reklamowane wielkoformatowe puzzle składało się ze zdjęcia z ukraińskiego Majdanu, szczęśliwie bezkrwawego, czego Zosi i Frankowi wolałem jednak oszczędzić. Mieli być też studenci Erasmusa wysyłający w niebo setkę kolorowych balonów, ale chyba to przeoczyliśmy, bo nawigacja nie była mocną stroną parady. Moje dzieci były zniesmaczone wszechobecną makulaturą, choć dzielnie polowały na naklejki i z uznaniem przyjęły małą zabawkę od kandydującej pani lekarz polityk. W końcu wybrały najlepszą atrakcję, czyli wielkie bańki mydlane, puszczane nieopodal miasteczka. Chciałoby się powiedzieć, że te bańki stanowią dobrą metaforę dla Europy, ale dzieciom darowałem, bo nie znają jeszcze słowa „metafora". Poza tym biegały po granicie sfinansowanym kilka lat temu przez UE, więc Parada Schumana w tym miejscu nie jest tak do końca pozbawiona sensu.

Na Cypr z MasterCardem

Ciekawe, że to jednak nie sama UE była sponsorem parady. Nic nie obyłoby się bez pomocy sponsorów, zwanych tutaj bezpiecznie partnerami – w tym roku to firmy MasterCard i Orlen, czyli międzynarodowy operator finansowy i czołowa polska firma paliwowa. To oznacza, że każda unijna instytucja jest na sprzedaż. Poza tym miejsce pod namiotem można też było po prostu wykupić. Tak uczyniła Cypryjska Organizacja Turystyczna, która reklamowała swoją piękną wyspę za pomocą kolejnych ulotek, których już nawet nie dało się nieść. Wzięliśmy po mapie Cypru i nawet siedmioletnia Zosia się zdziwiła, czemu akurat to Cypr rozdaje mapy i czy kiedyś tam pojedziemy. Polecimy, poprawiam i dodaję pod nosem, że 27 pozostałych krajów powinno również rozdawać swoje mapki w imię równości wszystkich członków europejskiej wspólnoty. Wszyscy są równi – jakież to podobne do myśli przewodniej pochodów z 1 maja.

Tegoroczna Parada Schumana szła Krakowskim Przedmieściem, Królewską, Moliera, Senatorską i Miodową – ludzie zatoczyli więc koło, by osiągnąć punkt wyjścia i fizycznie nie wykonać żadnej pracy. W końcu to nie święto pracy, więc można dojść donikąd – kolejna alegoria Europy. To różni paradę od pochodu pierwszomajowego, który – trzeba przyznać – szedł do celu drogą prowadzoną koło darów narodu radzieckiego, na czele z przywódcami partyjnymi, którzy potem zajmowali miejsce na trybunie honorowej. Tradycyjnie centralny przemarsz zaczynał się przy placu Grzybowskim, gdzie gromadzili się ludzie, którzy potem wkraczali na Marszałkowską i szli do placu Konstytucji socrealistycznym szlakiem MDM, po drodze mijając trybunę honorową oraz Pałac Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina po lewej, a po prawej – Domy Towarowe Centrum. Czerwony tłum formowano według miast lub zawodów, starając się dodać odpowiednie atrybuty, aby uatrakcyjnić przekaz – podobieństwa z paradą narzucają się same. Po 1981 r. pochód zmienił trasę: wciąż startował z placu Grzybowskiego, ale potem szedł przez place: Zwycięstwa (Piłsudskiego) i Teatralny do Dzierżyńskiego (Bankowy). Podczas stanu wojennego pochody były ledwie cieniem tych z głębokiego PRL, co świadczyło o zmianie dokonującej się w Polakach.

Pochody zostały utrzymane, ich mizerne wersje organizowane są do dziś – na tegoroczny przyjechał sam Martin Schultz, szef Parlamentu Europejskiego. Ale parada przez lata też ewoluowała: zmieniła trasę i znaczenie. Pierwszy raz szła ulicami Warszawy w 1999 r., gdy stawką była jeszcze sympatia społeczeństwa dla procesu integracji, powodzenie referendum europejskiego i akcesja. Potem, gdy już Polska znalazła się w UE, wymyślano kolejne lejtmotywy, które towarzyszyły paradzie idącej przez miasto. W tym roku była to sprawa Ukrainy, przed rokiem na podobnej zasadzie powiewały flagi w historycznych kolorach Białorusi. Zwracano też uwagę na problemy niepełnosprawnych i rozmawiano o wolontariacie.

Przez lata utarło się, że euroentuzjaści w najbliższą sobotę po 9 maja, czyli Dniu Europy, szli Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem – Traktem Królewskim. Były tysiące ludzi i znamienici goście, których przemówienia przerywano brawami. Na 10. Paradzie Schumana, czyli w pięciolecie wejścia Polski do UE, gościem honorowym był prezydent Bronisław Komorowski, zawitali także prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz były premier Tadeusz Mazowiecki. Dwa lata temu zredukowano trasę, ale tegoroczna obsada powinna być dobra – w końcu to 15. odsłona w dziesięciolecie Polski w UE. Nie była: zabrakło prezydenta lub premiera, ludzi, sceny, energii, entuzjazmu, znaczenia. Taka prawda – widać, że nikomu na paradzie nie zależy. Chciałem o to zapytać panią Ewelinę z Fundacji Schumana, ale na prośbę o informację zaproponowała wywiad, choć pytania przesłane e-mailem nie doczekały się odpowiedzi. Może z tonu wywnioskowała, że nie jestem zwolennikiem takich spędów i uważam je za marnotrawstwo pieniędzy Unii Europejskiej równe temu, które generuje podwójna siedziba PE czy konieczność drukowania tysięcy kartek wszystkich rezolucji we wszystkich językach.

Ale sympatię do UE trzeba podgrzewać, bo inaczej twór się rozklei i rozleci, kiedy narody zatracą wspólny mianownik i poczucie wspólnoty. Zwłaszcza wśród młodych, którzy mają rosnąć z Unią i krzewić jej znaczenie: stąd taki a nie inny skład parady, a także jej opakowanie w baloniki, breloczki, zakładki i infantylne gadżety, od których uginały się stoły w miasteczku. To dziecinada, ale też parada jest dla dzieci. Komu jeszcze da się wciskać bajkę o Unii Europejskiej, która jest dobra i sprawiedliwa, a ludzi traktuje mądrze i równo? Tymczasem przeciwnicy Parady Schumana drwią z „parada szamana" i sztucznie generowanej frekwencji tej dobrze przygotowanej „spontanicznej" akcji, którą zapewnić mają dzieci zwożone autobusami do Warszawy w ramach bezpłatnych wycieczek z wliczonym zwiedzaniem i darmową euromakulaturą oraz eurogadżetami. Wiele to się od obyczajów rodem z 1 maja nie różni, tylko wtedy zamiast ulotek z kiełbasą wyborczą – wybory i tak wygrywali ci sami, zresztą podobnie jak teraz – były zwykłe pieczone kiełbaski. Mniam.

Warszawa, 10 maja. Sobotnie południe. Właśnie rusza Parada Schumana, mijając Miasteczko Schumana, do którego zresztą niebawem wróci – organizatorem tego spędu jest Polska Fundacja im. Roberta Schumana. Od patrona uciec się nie da, więc słowo o nim. To dwukrotny premier Francji, podwójny minister finansów i spraw zagranicznych, kluczowa postać w tworzeniu powojennych rysów kontynentu i stosunków transatlantyckich, słowem – jeden z ojców Unii Europejskiej i NATO. Do tego pokorny sługa boży, który podczas mszy świętych zwykł cały czas klęczeć, i trwa właśnie jego proces beatyfikacyjny – rozpoczął się 14 maja 2004 r., czyli minęło równe dziesięć lat. W modlitwie wstawienniczej kandydat na ołtarze opisany został jako współtwórca Unii Europejskiej. „Panie, pozwól nam w Twoim Kościele czcić Roberta Schumana, ucznia i naśladowcę Chrystusa, jako błogosławionego" – takie słowa wierni zanoszą do Boga, licząc na rychłe ogłoszenie francuskiego polityka błogosławionym, choć data nie jest jeszcze znana. Rzecz jasna, ten akcent nie jest obecny podczas parady ani w narracji o niej, choć stanowi fundament życia Roberta Schumana. Na pociechę zostaje to, że jako miejsce startu parady w komunikatach podawano kościół św. Anny – Schuman mógł się uśmiechnąć.

Poszedłem i ja. Z obstawą, czyli z dziećmi: Zosią i Frankiem, oboje w wieku szkolno-przedszkolnym z tendencją do zadawania wielu pytań. Skusiła mnie obietnica, że „jeśli masz ochotę po prostu spędzić przyjemnie sobotnie popołudnie z rodziną – zapraszamy – będzie sporo atrakcji dla osób w każdym wieku", co odczytałem jako miłą zachętę, bo wcale nie byłem uprzedzony. Przeciwnie, nie zrobiłbym przecież tego własnym dzieciom! Sam też dałem się nabrać hasłom w rodzaju: „Spotkajmy się. Roztańczona parada przejdzie ulicami Warszawy", „Stawcie się na Paradzie Schumana, weźcie transparenty i flagi w ręce!", bo kuszono pięknie. Zwłaszcza że w tym roku flagi miały być także ukraińskie, aby „zamanifestować naszą troskę o demokratyczną przyszłość Ukrainy". W paradzie maszerowali ukraińscy studenci ubrani w białe koszule ozdobione tradycyjnymi haftami. Wyprodukowano specjalne papierowe flagi – z jednej strony żółte gwiazdy na niebieskim tle, z drugiej dwa pasy: żółty i niebieski. I od razu widać, że UE może zrobić w sprawie rosyjskiej interwencji dalece więcej, aniżeli tylko wyrazić „żal". Były też flagi polskie, najmniej unijnych. – Tegoroczna, 15. już, Parada Schumana jest dowodem na to, że projekt europejski jest dla nas ważny – mówiła Anna Radwan z fundacji. Dla fundacji z pewnością, ale czy także dla ludzi?

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał