Kremlowski sfinks

Dopóki Zachód będzie usiłować tłumaczyć motywacje i politykę władców Rosji przy użyciu takich pojęć, jak „dobro wspólne", „umacnianie postaw obywatelskich" czy „modernizacja państwa", nie zrozumie zgoła nic. Na szczęście istnieją jeszcze analitycy rosyjscy.

Publikacja: 25.07.2014 21:34

Gleb Pawłowski: „Portret z czerwoną porzeczką”. Lilia Szewcowa: spojrzenie z boku

Gleb Pawłowski: „Portret z czerwoną porzeczką”. Lilia Szewcowa: spojrzenie z boku

Foto: AFP, Alexsey Druginyn alexsey druginyn

Red

Aneksja Krymu zaskoczyła ekspertów. Dla wielu była ona kolejnym z licznych dowodów na to, że polityka rosyjska jest irracjonalna, zgodnie ze słynną frazą dziewiętnastowiecznego poety i dyplomaty Fiodora Tiutczewa, który przekonywał, że Rosji nie można pojąć rozumem, a tylko w nią wierzyć.

Taka sakralizacja to dobre usprawiedliwienie niesprawdzających się prognoz. Skrywa bowiem trywialną przyczynę błędu, czyli nieprzystawalność pojęć do opisywanej rzeczywistości. W niej bowiem należy szukać powodu naszych intelektualnych porażek, a nie w niewielkiej wrażliwości teologiczno-mistycznej. Błąd powstaje wtedy, gdy na rosyjską rzeczywistość nakładamy pojęcia i schematy nauki zachodniej.

Trzeba zrozumieć najprostszy fakt: Rosja to nie Zachód. Dlatego zamiast z zachodniej socjologii i politologii lepiej czerpać z dorobku samych Rosjan. Oni lepiej rozumieją i opisują własną tożsamość. Mają wiele świetnie działających niezależnych think tanków, które rokrocznie wypuszczają w świat dziesiątki wartościowych analiz.

Władza, tylko władza

Rosjanie są przekonani, że stworzyli oryginalną i odrębną cywilizację. Również na gruncie polityki. Lilia Szewcowa, opozycyjna politolożka, opisując system polityczny, wskazuje na trzy jego konstytutywne cechy: władzę personalną, połączenie władzy i własności oraz dążenie do utrzymania geopolitycznych stref wpływów.

Władza personalna to chyba klucz do zrozumienia polityki rosyjskiej. Zachodni system polityczny ma charakter instytucjonalny. Instytucje zdefiniowane są przez wartości, zwyczaj, a przede wszystkim normy prawne. W odróżnieniu od Zachodu system rosyjski jest personalny. Władzę sprawuje osoba, a nie instytucja. To ona określa i definiuje zakres władzy i sposób jej sprawowania. Prawo ma charakter wtórny i jest podporządkowane osobie władcy. Ta nieokreśloność skutkuje amorficznością władzy gospodarza Kremla, a więc w konsekwencji jego nieprzewidywalnością.

Zachód w latach 90. XX wieku nie dostrzegał formowania się systemu władzy personalnej. Politycy i eksperci wierzyli w koniec historii i zwycięstwo dziejowe instytucji demokratycznych. Rosja nie mogła być tu żadnym wyjątkiem i miała się upodobnić do państwa Zachodu. Tymczasem w rzeczywistości, jak pokazuje Szewcowa, nadzieje te okazały się wielkim złudzeniem. Nie było mowy o żadnym budowaniu demokratycznych instytucji. Los władzy w Rosji rozstrzygnął na samym początku swojego panowania Jelcyn, który po pamiętnym rozstrzeleniu rosyjskiej Dumy wprowadził w 1993 r. konstytucję, która gwarantowała mu niczym nieograniczoną władzę. To był decydujący krok w budowie personalistycznego samodzierżawia, które potem twórczo rozwinął Władimir Putin. Zachód był współtwórcą tego systemu. Wspierał kolejnych gospodarzy Kremla, ponieważ wierzył, że gdy zabraknie Borysa, a potem Władimira, to Rosja się rozpadnie.

Manifestacją władztwa personalnego była tzw. roszada, czyli zamiana miejsc pomiędzy Putinem i Miedwiediewem na szczytach władzy w latach 2008–2012 (zwana również tandemem). Formalnie rzecz biorąc, Miedwiediew sprawował najwyższy urząd w państwie, dysponując prawie nieograniczoną konstytucyjną władzą. W rzeczywistości jednak w Rosji nadal rządził Putin. Ta roszada to najwymowniejsze świadectwo, że władza w Rosji przypisana jest do osoby, a nie do instytucji.

Państwo teoretyczne

Rządom personalistycznym towarzyszy brak instytucji państwowych ufundowanych na konstytutywnych normach prawnych. Rosyjski system należałoby nazwać bezpaństwowym. Jego istotę opisał ostatnio Gleb Pawłowski. Ten były kremlowski polittechnolog – jeden z głównych twórców rosyjskiego systemu politycznego – jest osobą, która jak mało kto zna się na rzeczy.

Pawłowski uważa, że Rosja nie jest państwem w sensie instytucji znanej nam z zachodniej Europy. To, co obserwujemy, to tylko fasada. Dlatego Pawłowski mówi o „państwowości" lub posługuje się terminem „system Federacji Rosyjskiej". Zauważa, że prawdziwa władza znajduje się w „państwie równoległym", które tworzy przede wszystkim Putin i jego Drużyna.

Na fasadowość zwraca uwagę również Szewcowa i tłumaczy ją zdolnością rosyjskich elit do imitacji zachodnich instytucji: „W Rosji istnieją wszystkie instytucje, które są podstawą zachodniej demokracji. Jednak funkcjonują one tylko jako przykrywka dla władzy personalnej".

W Rosji polityka i system partyjny działają na niby. Wybory od lat są ustawką Kremla. To urzędnicy administracji prezydenta decydują, jakie partie będą brały udział w wyborach parlamentarnych. To oni tworzą, a następnie rozwiązują, partie opozycyjne. Bez ich zgody nikt nie może wstąpić w wyborcze szranki. Jeśli pojawi się jakiś niezależny śmiałek, to zostanie wykluczony w przedbiegach pod byle pozorem. Rosyjski system partyjny to teatrzyk kukiełkowy, za którego nitki pociągają kremlowscy urzędnicy. Kontrole umysłów zapewniają media, przede wszystkim sterowane z Kremla stacje telewizyjne. Ten system nie bez kozery nazwany został sterowaną demokracją. I nie ma przypadku w tym, że Putin osiąga w badaniach opinii publicznej poparcie na poziomie 80 proc.

Skoro nie ma państwa, to nie ma także społeczeństwa (obywatelskiego) i narodu w rozumieniu zachodnim. To jeden z podstawowych problemów współczesnej Rosji. Opisuje go Lew Gudkow, opozycyjny socjolog, dyrektor niezależnego ośrodka badania opinii publicznej Centrum Lewady. Putinowi i jego Drużynie łatwiej jest rządzić, gdy naprzeciwko siebie mieć oni będą nie zorganizowane społeczeństwo obywatelskie, ale zatomizowany zbiór jednostek. Dlatego zależy im na niszczeniu więzi społecznych. Jedną z metod jest celowa demoralizacja lub immoralizacja Rosjan.

To rzecz niezrozumiała na Zachodzie, albowiem w historii nowożytnej celem władzy państwowej było kształtowanie postaw obywatelskich. W Rosji na odwrót, władza personalna nie chce mieć do czynienia z obywatelami, albowiem to oni byliby jej potencjalnymi wrogami. Środkiem demoralizacji jest oficjalna propaganda. Rozpowszechnia ona „surogaty i imitacje fundamentalizmu". Tego rodzaju quasi-wartości, według Gudkowa, zastępują zarówno wartości liberalne, jak tradycyjne. Kremlowi chodzi o pozbawienie Rosjan jakiegokolwiek aksjologicznego oparcia. To jest pomysł na to, by Putin i jego Drużyna jak najdłużej uchowali się u władzy.

W bardziej cyniczny sposób procesy demoralizacyjne opisuje Pawłowski: „Zbrodniczość systemu Federacji Rosyjskiej jest tak trywialna, że upór trwania w złu jest zbyteczny. (...) Rosja to kontinuum zła". Pawłowski wyjaśnia, że władza w Rosji nie ma żadnej silnej i trwałej legitymizacji. Wpadła więc na pomysł, aby zdemoralizować Rosjan. W ten sposób utrwala ona swoje panowanie nad 140 milionami ludzi. Drużyna z zepsucia czyni normę. Państwowym dogmatem jest przekonanie, że ludność skażona jest sprzedajnością. Osoba sprzedajna jest bowiem przydatna dla władzy.

Demoralizacja to nie tylko sposób na politykę wewnętrzną, ale również bardzo skuteczne narzędzie na arenie międzynarodowej. Sztandarowym przykładem jest były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. Można przypuścić, że żadna organizacja na świecie nie dysponuje tak wielką „lewą kasą" jak Putin i jego Drużyna. Stąd mają oni tak wielu zwolenników w Europie Zachodniej. Nie brak ich także w Polsce. No bo jak wyjaśnić, że polscy politycy od dwóch dziesięcioleci uzależniają Polskę od dostaw drogiego gazu z Rosji?

Pomyślność Putina ?i Drużyny

Skoro w Rosji nie istnieją takie instytucje jak państwo, społeczeństwo obywatelskie czy naród, to jeśli chcemy ją zrozumieć, musimy wziąć w nawias paradygmaty typowe dla nauki i polityki zachodniej. Trzeba więc dokonać swoistej redukcji socjofenomenologicznej: konieczne są nowy język i nowa teoria politologiczna.

Tego rodzaju próbę podjął Pawłowski. Twierdzi, że władzę w Rosji sprawuje około tysiąca osób skupionych w kilku kręgach. Najważniejszy liczy kilkadziesiąt osób i składa się z Putina i jego Drużyny. To jest rzeczywiste jądro władzy. Drużyna nie pozwala na instytucjonalizację władzy. Co więcej, blokuje możliwość efektywnego dostosowania się do wyzwań wewnętrznych i zewnętrznych. Czyni to w swoim dobrze pojętym interesie. Wszystko po to, aby zachować władzę.

Drużynę wspomaga tzw. klasa premialna. Jest to ok. 1000 osób – „niewybieralny elitarny krąg władzy Federacji Rosyjskiej". Tam podejmowane są wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące Rosji: zwykli Rosjanie nie mają na nie najmniejszego wpływu.

Celem systemu Federacji Rosyjskiej jest kontrola nad obrotem surowcami. Putin, Drużyna i klasa premialna handlują nimi z zagranicą i czerpią z tego procederu ogromne zyski. Racją istnienia systemu jest zachowanie osobistej władzy i powiększanie majątków przez Putina, Drużynę i klasę premialną. Imperium, kultura czy cywilizacja Rosji mają charakter drugorzędny.

To również trudno jest ująć w kategoriach Zachodu. W jego tradycji celem polityki państwa jest jego przetrwanie na arenie międzynarodowej. W ten sposób rozumiana jest tzw. kategoria żywotnych interesów i nowożytne pojęcie racji stanu. W przypadku Rosji żywotny interes polega jednak na czymś zupełnie innym – na przetrwaniu Putina, Drużyny i klasy premialnej. A właściwie tylko Putina.

Kremlinolodzy od lat łamią sobie głowę, kto tak naprawdę rządzi Rosją, gdzie znajduje się ostateczne centrum decyzyjne. Czy jest to Putin, czy stojący za nim tajemniczy krąg władzy? To pytanie w odniesieniu do systemu władzy personalnej nie ma jednak sensu. System będzie trwał dopóty, dopóki personifikował go będzie Putin. Wraz z jego odejściem dokona się zmiana całego systemu i elit władzy. Wątpliwe, by odbyło się to w pokojowy sposób, dotychczasowi beneficjenci będą bronić swoich uprzywilejowanych pozycji za wszelką cenę. Dlatego, jak twierdził nauczyciel Pawłowskiego, sowiecko-rosyjski historyk Michaił Gefter, historia Rosji rozwija się od katastrofy do katastrofy.

Pogląd o zbliżającym się kryzysie rosyjskiego systemu władzy od kilku lat podziela wielu rosyjskich niezależnych politologów, niezależnie od ideowej proweniencji. Są o tym przekonani zarówno makiawelista-mocarstwowiec Pawłowski, liberalnie nastawiona Szewcowa, jak i postmarksista Borys Kagarlicki. Otwartą pozostawiają tylko jedną kwestię: datę upadku.

Pawłowski już w trakcie trwania kryzysu ukraińskiego przedstawił prognozę, że Rosja znajduje się właśnie w przededniu takiej katastrofy. Jako jej przyczynę wskazał konieczność dostosowania się systemu FR do nowego otoczenia międzynarodowego. Szukał analogii do sytuacji z roku 1914. Nie przesądził jednak ostatecznie, czy wielka wojna rzeczywiście wybuchnie.

W oczach Zachodu

Dla zrozumienia polityki Kremla kluczowe znaczenie ma wskazany przez Szewcową fenomen, że władza nad Rosją oznacza własność jej zasobów. Stąd interes Putina et consortes polega na tym, aby Rosja pozostała jak najdłużej mocarstwem surowcowym. To handel surowcami zapewnia im osobistą władzę i ogromne pieniądze. Putin, Drużyna i klasa premialna, ten tysiąc osób, to prawdziwi właściciele Rosji, którzy dzielą się nią niczym tortem.

Z punktu widzenia zachodniej koncepcji dobra wspólnego nie ulega wątpliwości, że Rosja winna odejść od modelu mocarstwa surowcowego i wykorzystać zyski z eksportu surowców do wsparcia szeroko rozumianych procesów modernizacyjnych (np. na wzór Norwegii). Na to jednak nigdy nie zgodzi się obecna elita rządząca, ponieważ zyski ze sprzedaży ropy naftowej i gazu nie zasilą ich kieszeni i co gorsza, wzmocnią struktury, które mogą stać się jej realną konkurencją. Paradoks dzisiejszej Rosji polega na tym, że system sprawowania władzy jest antyrozwojowy. Jakakolwiek rzeczywista modernizacja oznaczać będzie koniec tysiącosobowej grupy trzymającej władzę. Dlatego niemożliwe są w dzisiejsze Rosji odgórne reformy.

Z podobnych względów do rozumienia polityki Kremla mało przydatne są schematy innej zachodniej koncepcji, czyli geopolityki. Szczególnie te stosowane w doktrynie eurazjanizmu Aleksandra Dugina. Według niego Rosja to ekspansywne imperium kontynentalne, które rywalizuje o władzę nad światem z imperium morskim (USA). Przesłanką również tej koncepcji jest oczywista z zachodniego punktu widzenia tożsamość interesu grupy sprawującej władzę i kierowanej przez nią struktury politycznej (imperialnej). Putin, dokonując agresji na Ukrainę i rozpętując nacjonalistyczną histerię, de facto zniszczył projekt imperialny. Udowodnił tym samym, że najważniejszy jest w gruncie rzeczy interes klasy premialnej.

Nie znaczy to jednak, że Dugin i jemu podobni ideolodzy rosyjskiego imperializmu nie są Kremlowi do niczego potrzebni. Wręcz przeciwnie, swoimi wystąpieniami pomagają ukryć prawdziwą naturę rosyjskiego Księcia; a więc banalny fakt, że jego władza służy tylko wzbogacaniu się quasi-mafijnej grupy, będącej właścicielami Rosji.

Rosja nie realizuje także żadnego projektu cywilizacyjnego. Rosyjski liberalny politolog Igor Kliamkin wskazuje, że Kreml w odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych nie stara się eksportować jakiegokolwiek systemu wartości. Jedynym jego celem jest wspieranie systemów autokratycznych w swoim najbliższych sąsiedztwie. Temu właśnie służyły interwencje w Abchazji, Osetii i na Krymie.

Stosowanie takich klisz powoduje, że polityka Zachodu wobec Moskwy jest nieskuteczna. Lilia Szewcowa opisuje ostatnie ćwierćwiecze relacji Zachodu z Rosją niczym swoistą komedię pomyłek. Najpierw pod koniec lat 80. XX wieku Zachód został zaskoczony upadkiem ZSRR. Nie miał żadnego pomysłu, co z tym fantem zrobić. Bojąc się destabilizacji na obszarze postsowieckim, opóźniał rozpad Sowietów, jednocześnie nie decydując się na silne wsparcie procesów modernizacyjnych w Rosji. W latach 90. XX wieku wybrał błędną strategię wspierania wyłącznie reform gospodarczych, ponieważ wierzył, że zmiana systemu ekonomicznego wymusi automatyczną zmianę systemu politycznego. W rezultacie w Rosji zamiast demokratycznego państwa prawa powstał system samodzierżawnej władzy personalnej. Zachód nie wykorzystał swojej szansy, dlatego dziś musi tolerować Putina. Ten ostatni chce współpracy, ale stawia jeden podstawowy warunek: nieingerencję w wewnętrzne sprawy Rosji, co oznacza gwarancję dla sprawowanego przezeń systemu władzy.

Większość polityków zachodnich gotowa jest pójść na taki układ. Manifestacyjnie udają, że Putin i jego współpracownicy nie ponoszą odpowiedzialności za ofiary wojny na Ukrainie. Nie dostrzegają związku przyczynowego pomiędzy polityką Kremla a śmiercią swoich obywateli w katastrofie samolotowej nad wschodnią Ukrainą. Tym samym zapewne nieświadomie stają się współodpowiedzialni za wojnę. I o to chodzi Putinowi. Demoralizuje on bowiem nie tylko własne społeczeństwo, ale tzw. społeczność międzynarodową. Cynizm i immoralizm to dwa najbardziej stabilne filary jego osobistej władzy. Przeszkodą są jednak społeczeństwa Zachodu, które jeszcze nie nawykły do mordowania konkurentów gospodarczych, politycznych lub całych niepokornych narodów.

Atakując Ukrainę, Putin „ucieka do przodu". Nie jest głuchy i ślepy i na poważnie bierze ostrzeżenia rosyjskich polittechnologów, ekspertów i intelektualistów przeczuwających systemową katastrofę. Zamiast czekać, aż kryzys wewnętrzny w Rosji stopniowo rozleje się na obszar postsowiecki, władca Kremla sam sprowokował wojnę, wykorzystując nadarzającą się okazję kryzysu na Ukrainie. W ten sposób dokonuje wewnętrznej konsolidacji systemu, która w jego mniemaniu przeciwdziałać będzie procesom destabilizacyjnym. Celem wojny na Ukrainie jest obrona status quo; obrona systemu Federacji Rosyjskiej przed jego wrogami i kryzysem.

Gdyby zachodni przywódcy rozumieli, że Putinowi chodzi o utrzymanie się u władzy, a nie o restytucję imperium...

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Aneksja Krymu zaskoczyła ekspertów. Dla wielu była ona kolejnym z licznych dowodów na to, że polityka rosyjska jest irracjonalna, zgodnie ze słynną frazą dziewiętnastowiecznego poety i dyplomaty Fiodora Tiutczewa, który przekonywał, że Rosji nie można pojąć rozumem, a tylko w nią wierzyć.

Taka sakralizacja to dobre usprawiedliwienie niesprawdzających się prognoz. Skrywa bowiem trywialną przyczynę błędu, czyli nieprzystawalność pojęć do opisywanej rzeczywistości. W niej bowiem należy szukać powodu naszych intelektualnych porażek, a nie w niewielkiej wrażliwości teologiczno-mistycznej. Błąd powstaje wtedy, gdy na rosyjską rzeczywistość nakładamy pojęcia i schematy nauki zachodniej.

Trzeba zrozumieć najprostszy fakt: Rosja to nie Zachód. Dlatego zamiast z zachodniej socjologii i politologii lepiej czerpać z dorobku samych Rosjan. Oni lepiej rozumieją i opisują własną tożsamość. Mają wiele świetnie działających niezależnych think tanków, które rokrocznie wypuszczają w świat dziesiątki wartościowych analiz.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy