Ciarki chodzą po plecach, że rozmawiamy w taki sam piękny dzień, w jaki umazany szambem, umęczony Stefan wychodził z „Biedronką" z kanału na spokojną ulicę wyzwolonego Śródmieścia. Ktoś zrobił im zdjęcie, jakby oboje byli dziwowiskiem. Dla fotografa też nadejdzie czas męki.
Pytam reżysera, czemu w filmie dał tylko trzy, i to błahe, momenty religijne. Bo nie wiedział, jak wiarę ująć „świeckimi" środkami. Szuka, jeszcze nie dojrzał. Zaczyna mówić, że ma bogate życie duchowe. Że czuje, jak rozmawia z Nim (nie używa imienia). To mu pozwoliło zrobić ten piekielnie trudny film. Z oczarowania wyrywa mi się nietypowe pytanie krytyka w rozmowie z artystą: – Jak panu przychylić nieba? Odpowiada uśmiechem. I już wiem, że to on może nam przychylić, jeśli postawi sobie taki cel.
Realizacja produkcji o największej tragedii narodowej musiała go przeorać. Z cudownego dziecka stał się dojrzalszym artystą. Mówi, że nie chce być grzeczny. Mógłby się więc zmierzyć z odwiecznym pytaniem teologów: skąd zło? Myślę, że wyrasta z Niemena, a dorasta do Dostojewskiego. Może zrobiłby adaptację legendy o wielkim inkwizytorze z „Braci Karamazow"? Że gdyby Chrystus wrócił na ziemię, Kościół musiałby Go znów przybić do krzyża. Wzniosły ideał źle pasuje do rzeczywistości.
To się nawet wiąże z powstaniem. Polska Chrystusem narodów! Odrodzona Warszawa „rusza sumienie świata"! Za wolność naszą i waszą! Car będzie chciał znów ją ukrzyżować. Pomożecie?