Podnieca nas krew

Eksperci przekonują, że wbrew pozorom wszechstylowa walka wręcz (jak nazywa się też MMA) jest bezpieczniejsza od boksu. Zawodnicy z reguły zadają, a tym samym i przyjmują, nieporównywalnie mniej uderzeń niż pięściarze.

Aktualizacja: 08.05.2016 12:38 Publikacja: 05.05.2016 13:38

Nawet Mamed Khalidov nie zawsze fotografuje się, stojąc na deskach. Tu podczas festiwalu sztuk walki

Nawet Mamed Khalidov nie zawsze fotografuje się, stojąc na deskach. Tu podczas festiwalu sztuk walki w Olsztynie, październik 2013

Foto: PAP, Tomasz Waszczuk Tomasz Waszczuk

Najpierw oberwał pięścią w szczękę. Upadł bezwładnie. Zanim zdążył wstać, przeciwnik wziął zamach, tak jak piłkarz składający się do strzału, i z całej siły kopnął go w twarz. Następnie usiadł na nim, półprzytomnym, i bił pięściami, bez litości, za to z rządzą krwi w oczach i pianą na ustach; gdyby był bulterierem, zagryzłby na śmierć. Wydawało się, że kieruje nim zwierzęcy instynkt; bił więc bez wytchnienia, aż do utraty przytomności. Były krew, pot i łzy.

To nie opis wojny w Donbasie ani relacja z filmu akcji z Sylvestrem Stallone'em. Tak na ogół wyglądają pojedynki bijącego ostatnio rekordy popularności sportu XXI wieku, czyli MMA (Mixed Martial Arts). Sportu najbardziej brutalnego, przed którym niemal nie da się uciec, bo jest wszędzie – na ulicznych plakatach, na ustach przechodniów i pasażerów miejskich autobusów, w mediach. Na całym świecie, z każdym rokiem, jak grzyby po deszczu wyrastają nowe kluby mieszanych sztuk walki. Także w Polsce.

W wielu krajach – również u nas – MMA, czyli połączenie zapasów, boksu tajskiego i brazylijskiego dżiu-dżitsu, mają większą telewizyjną oglądalność niż boks zawodowy. W 2009 roku walkę na zasadach MMA pomiędzy Mariuszem Pudzianowskim a Marcinem Najmanem obejrzało na antenie Polsatu 6 mln telewidzów.

– Brutalizacja życia może być powodem popularności tego sportu. W przestrzeni publicznej jest swobodny dostęp do pornografii i agresywnych treści. Przez to ciągle łamane są dawne tabu, ludzie nieustannie przekraczają granicę w poszukiwaniu czegoś nowego, co zaspokoi ich potrzeby – tłumaczy Ewa Serwotka, psycholog sportu z Uniwersytetu SWPS w Katowicach. Nietrudno dostrzec zależność pomiędzy boomem na MMA i współczesną cywilizacją, w której dominuje ślepa pogoń za pieniądzem czy prymitywna, przesiąknięta seksem i przemocą popkultura. Ludzie zaczytują się „Pięćdziesięcioma twarzami Greya", zajadają słone paluszki na filmach Tarantino, upajają się – zwłaszcza młodzi – wirtualną rzeczywistością, chociażby popularną grą komputerową „Grand Theft Auto" („GTA"), sprowadzającą się do popełniania przestępstw na zlecenie, głównie zabójstw i rozbojów.

MMA to po prostu zwierciadło naszych czasów.

Niepoprawny dżudoka

Inną przyczyną wzrostu popularności mieszanych sztuk walki jest kryzys boksu zawodowego. Zaczął się on wtedy, gdy wśród pięściarzy i ich promotorów zapanowała moda na bezpieczne dobieranie rywali, czyli takie, które jednocześnie gwarantuje duży zysk i niewielkie ryzyko przegranej. W MMA natomiast najlepsi mierzą się z najlepszymi, nie ma kalkulacji, są za to emocjonujące i krwawe walki, w których wszystko może się zdarzyć. Ale czy tylko o sport tu chodzi?

Geneza mieszanych sztuk walki sięga pierwszej połowy XX wieku. Wszystko zaczęło się od brazylijskiego dżiu-dżitsu, a właściwie od dżudo.

Początek tej historii to 1904 rok, gdy dżudoka Mitsuo Maeda, uczeń prof. Jigoro Kano, twórcy dżudo i wykładowcy literatury i filologii angielskiej na prestiżowym Uniwersytecie Gakushuin w Tokio, opuszcza Japonię, aby w świecie propagować rodzimą sztukę walki. Podróżuje po Ameryce Północnej, Środkowej i Południowej; w roku 1914 osiada w Brazylii i zaprzyjaźnia się z Gastao Gracie, biznesmenem, wnukiem szkockich imigrantów. Pewnego dnia biznesmen prosi Japończyka, aby nauczył walczyć jego najstarszego syna, Carlosa (1902–1994). Miał nadzieję, że treningi będą lekarstwem na nadpobudliwość chłopca.

Ponieważ Maedzie, zanim jeszcze przyjechał do Brazylii, skończyły się oszczędności, zaczął brać udział w walkach za pieniądze. Choć regulamin Kodokanu, szkoły dżudo Jigoro Kano, zabraniał dżudokom czerpania korzyści majątkowych z walk, Maeda sprytnie obszedł przepis – mistrz Kano pewnie popełniłby seppuku, gdyby się dowiedział, że jego wychowanek zaczął głosić, iż naucza nie dżudo, lecz dżiu-dżitsu.

Niepoprawny dżudoka wrócił do Japonii w roku 1925, ale w Brazylii zostawił ucznia. Carlos Gracie miał 23 lata, gdy w Rio de Janeiro założył własną szkołę walki. Modyfikując techniki, których nauczył się od Japończyka, stworzył gracie jiu-jitsu, nazywane też brazylijskim dżiu-dżitsu (Brasilian jiu-jitsu, BJJ). Brazylijskie dżiu-dżitsu od tradycyjnego dżudo – opierającego się głównie na rzutach – jest bardziej ofensywne. Jego najważniejszym elementem są tzw. techniki kończące, czyli duszenie i dźwignie.

Biznes Carlosa początkowo nie kręcił się najlepiej. Aby rozreklamować akademię, jej właściciel zamieścił w lokalnej prasie niecodzienne ogłoszenie: „Jeżeli chcesz mieć obolałą twarz, skopaną dupę i połamane ręce, zgłoś się do Carlosa Gracie". I to był strzał w dziesiątkę. Wiadomość spotkała się z dużym odzewem. Wielu amatorów mocnych wrażeń – pięściarzy, kickbokserów, zapaśników – chciało dać nauczkę buńczucznemu młodzieńcowi. Tymczasem to niepozorny, wątłej postury instruktor rozłożył wszystkich na łopatki. Wcześniej jednak zażądał, aby walki odbywały się bez reguł. Sam stosował jedynie techniki brazylijskiego dżiu-dżitsu.

Odtąd Carlos wraz z czterema braćmi, z których najzdolniejszy był Helio (1913–2009), przez lata promował swój sport w walkach vale tudo (z portugalskiego „wszystko można"). To z vale tudo wywodzi się MMA.

Helio i Carlos tajniki BJJ przekazali potomnym – pierwszy miał dziewięcioro dzieci, a drugi... dwadzieścioro jeden. Czarny pas z rąk syna Helio Roriona otrzymał m.in. aktor Ed O'Neill, czyli serialowy Al Bundy.

Dziś w wielu polskich miastach znajdują się filie Akademii Gracie Barra założonej w Rio przez Carlosa Gracie Jr. W Polsce nie ma jednak zorganizowanych struktur BJJ. Turnieje, w tym corocznie Puchar Polski i mistrzostwa Polski, odbywają się wyłącznie dzięki pasjonatom, którzy wspólnymi siłami organizują zawody. Na trybunach zasiada zazwyczaj od kilkudziesięciu do kilkuset widzów. Wśród nich Marek Ozimek, 20-letni student bezpieczeństwa narodowego z Warszawy. – Tarzanie się po ziemi daje naprawdę dużo frajdy. Adepci BJJ są bardzo sprawni fizycznie – zachwyca się chłopak.

Bez znajomości brazylijskiego dżiu-dżitsu nie sposób walczyć w MMA na wysokim poziomie. W mieszanych sztukach walki swoich sił próbowało wielu pięściarzy, np. były mistrz świata James Toney, którzy tuż po pierwszym gongu byli sprowadzani do parteru (czyli przewracani na matę), a tam, nie potrafiąc obronić się przed wykręcaniem rąk i nóg, cierpieli katusze. Inną zabójczą bronią w MMA, nie mniej niebezpieczną niż dźwignie, są uderzenia łokciem i kolanem – to techniki zapożyczone z Muaythai (boksu tajskiego), sztuki walki ze względu na swą brutalność nazywanej królową ringu.

Muaythai w Tajlandii ma status sportu narodowego. W kraju słonecznych plaż i kolorowych riksz trenują wszyscy, nawet małe dzieci. – Pięciolatki kopią w tak twarde worki treningowe... aż boję się pomyśleć, że miałabym na takich ćwiczyć – mówi Joanna Jędrzejczyk, niegdyś sześciokrotna mistrzyni świata w Muaythai, dziś gwiazda MMA, która walki na pięści uczyła się właśnie w Tajlandii.

Taniec w klatce

W Polsce boks tajski uprawiany jest od drugiej połowy lat 90. Rafał Szlachta, prezes Polskiego Związku Muaythai, twierdzi, że wielu adeptów do sali treningowej przywiodła tajemnicza otoczka tego sportu. Co ma na myśli? Na przykład taniec. – Przed walkami zawodnicy wykonują rytualny taniec Wai Khru, poprzez który oddają hołd publiczności, trenerom i przeciwnikowi – opowiada prezes. Po chwili dodaje jeszcze, że w Polsce na promocję Muaythai wpływ miał kultowy film „Kickboxer". Jego główny bohater Kurt Sloane (Jean-Claude Van Damme) walczy ze złowrogim Tajem Tong Po (Michel Qissi) właśnie na zasadach boksu tajskiego, a nie – jak błędnie sugeruje tytuł filmu – kick-boxingu.

Obecnie w Polskim Związku Muaythai zrzeszonych jest 68 klubów; Rafał Szlachta wydał 8 tys. licencji dla zawodników. Raz w miesiącu odbywają się walki ligowe, raz w roku Puchar Polski i mistrzostwa Polski.

Jesienią 2014 roku w krakowskiej Tauron Arenie odbyły się amatorskie mistrzostwa Europy, które z trybun obejrzało 10 tys. kibiców. Podczas mistrzostw pożegnalną walkę, na zasadach Muay Boran, pradawnej sztuki walki i prekursorki Muaythai (zawodnicy walczą bez rękawic, z dłońmi owiniętymi linami), stoczył Rafał Simonides – obok Joanny Jędrzejczyk największa gwiazda Muaythai w naszym kraju.

Przed przejściem na sportową emeryturę Simonides zdążył zostać mistrzem świata, ale też – jako jedyny Polak – walczył dla króla Tajlandii Bhumibola Adulyadeja. To najdłużej panujący monarcha na świecie – rządy sprawuje od 1946 roku – i jeden z najbogatszych ludzi globu. Jego majątek szacowany jest na ok. 30 mld dolarów.

Walka Rafała Simonidesa z Tajem odbyła się 5 grudnia 2006 roku przed pałacem królewskim i była częścią obchodów tajskiego święta narodowego, jakim są urodziny króla. Na zorganizowane w tym dniu koncerty, przedstawienia teatralne, a także galę Muaythai przyszło 150 tys. Tajów ubranych w żółte T-shirty (kolor królewski). A na nich nadruk: „I love the King of Thailand".

Dziś 34-letni Simonides jest trenerem reprezentacji Polski. Angażuje się też w międzynarodową kampanię „Muaythai przeciw narkotykom", której jest ambasadorem.

– Podczas spotkań w szkołach nie skupiam się jedynie na opowieściach o Muaythai i sporcie – zapewnia. – Opowiadam o podróżach, Tajlandii, jej kulturze. Chcę przekazać młodzieży, że narkotyki to pułapka; pokazać, jak fantastycznie można przejść przez życie bez używek, realizując swoje pasje i spełniając marzenia.

Współcześnie MMA jest kompletnym sportem walki, zawodnicy jednocześnie trenują Muaythai, brazylijskie dżiu-dżitsu, zapasy, boks, czasem również inne sztuki walki, łącząc wszystkie techniki w całość. Jednak założenia pioniera tej dyscypliny Roriona Gracie, który w 1978 roku wyjechał z Rio de Janeiro do Stanów Zjednoczonych, były zgoła inne. Jego zamysłem było zorganizowanie turnieju sztuk walki, który na szeroką skalę wykazałby wyższość gracie jiu-jitsu nad innymi stylami walki.

Uznawany za pierwszą galę MMA turniej o nazwie The Ultimate Fighting Championship (UFC) odbył się 12 listopada 1993 roku w Denver. Jego zwycięzcą został młodszy brat Roriona, Royce, który pokonał boksera Arta Jimmersona, zapaśnika Kena Shamrocka, a także karatekę i savatekę (savate – francuska sztuka walki przypominająca kick-boxing) Gerarda Gordeau. Howard Rosenberg, relacjonując zawody dla „Los Angeles Times", użył wtedy określenia „Mixed Martial Arts", które przyjęło się jako nazwa nowej dyscypliny.

Początkowo MMA przypominało vale tudo. Walczono bez rękawic, na gołe pięści, można było kopać leżącego w głowę (tzw. soccer kicki), uderzać w krocze, atakować głową. Z czasem reguły zostały nieco ucywilizowane, ale dalej szokują: obecnie zawodnicy walczą w rękawicach, powyżej opisane chwyty są zabronione, choć regulamin niektórych federacji wciąż dopuszcza kopanie leżącego w głowę... Część organizacji zabrania uderzeń łokciami i kopania leżącego w tors. Walki odbywają się zazwyczaj w klatce.

Eksperci przekonują jednak, że wbrew pozorom wszechstylowa walka wręcz (jak nazywa się czasem MMA), choć bardziej krwawa, jest bezpieczniejsza od boksu. Zawodnicy z reguły zadają, a tym samym i przyjmują, nieporównywalnie mniej uderzeń niż pięściarze.

Nie dotyczy to chyba jednak Joanny Jędrzejczyk, mistrzyni federacji UFC. Amerykanie pokochali ją właśnie za efektowny styl walki. W czerwcu 2015 roku, podczas drugiej obrony mistrzowskiego tytułu, dziewczyna z Polski zdemolowała Jessicę Penne ze Stanów Zjednoczonych, celnie uderzając ją aż 126 razy.

Pojedynki celebrytów

Profesjonalny zawodnik MMA zwykle ma pseudonim. Jedni wykazują się poczuciem humoru, np. George Bush, fighter z Ohio, przyjął przydomek „Prezydent"; niektóre pseudonimy brzmią z brazylijska, jak „Kociao" (Daniel Dowda, Polska); inne są pieszczotliwe: „Cipek" (Michał Materla, Polska); a jeszcze inne mają budzić respekt, np. „Morderca z siekierą" (Wanderlei Silva, Brazylia) czy „Cyborg" (Evangelista Santos, Brazylia). Niektórzy tak bardzo lubią swój przydomek, że rezygnują z nazwiska. Pewien zawodnik ze Stanów Zjednoczonych figuruje w rejestrze podatkowym jako... War Machine (wcześniej: Jonathan Koppenhaver). Wprawdzie nowe nazwisko brzmi walecznie, jednak dotąd o panu Maszynie było głośno nie ze względu na sukcesy sportowe, lecz rozboje. W sierpniu 2014 roku brutalnie pobił swą partnerkę, aktorkę porno Christy Mack, a następnie ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości.

Nie ma co się oszukiwać, do MMA, jak i do innych sportów walki, lgną różne męty. Mowa nie tylko o zawodnikach. Największy kryminalny skandal w środowisku miał miejsce w 2007 roku, kiedy ujawniono, że właściciele najbardziej prestiżowej organizacji MMA na świecie, legendarnej PRIDE z Japonii (walczył dla niej swego czasu Polak – mistrz olimpijski w dżudo Paweł Nastula) są powiązani z jakuzą. Skutkowało to zerwaniem kontraktu przez ogólnokrajową sieć telewizyjną Fuji TV i ogłoszeniem upadłości organizacji, która ostatecznie została wchłonięta przez amerykańską federację UFC.

Gale organizacji UFC – obecnie rynkowy potentat – która w 2001 roku została kupiona za 2 mln dolarów przez braci Lorenzo i Franka Fertitta, właścicieli sieci kasyn w Las Vegas, w USA są transmitowane przez telewizję FOX. Pojedynki poprzedzające danie główne (pięć walk wieczoru) na FOX Sports 1 ogląda średnio około miliona Amerykanów (ubiegłoroczny rekord: 1,9 mln). Walki wieczoru można zaś obejrzeć w systemie pay-per-view (50–60 dolarów za transmisję). W niedawnym wywiadzie dla CNN Money Lorenzo Fertitta zdradził, że w 2015 roku jego federacja wygenerowała 600 mln dolarów przychodu.

Ale mniejsze organizacje MMA muszą się sporo natrudzić, by podpisać telewizyjne kontrakty. Skuteczną metodą promowania gal są tzw. freak fighty, czyli pojedynki celebrytów. Chodzi w nich o to, aby walki z udziałem osób, znanych głównie z tego, że są znane, wzbudziły zainteresowanie tych, których MMA na co dzień nie interesuje. W Polsce szerokim echem odbił się na przykład pojedynek Mariusza Pudzianowskiego z bokserem Marcinem Najmanem. Głośno było też z powodu walki Roberta Burneiki (kulturysta) z Dawidem Ozdobą (striptizer), a także pojedynku Kamila Walusia (zawodnik MMA) z Jackiem Wiśniewskim (były piłkarz, grał m.in. w Cracovii i Górniku Zabrze).

Największą polską federacją, i czołową w Europie, jest KSW (Konfrontacje Sztuk Walki). To właśnie jej założyciele Maciej Kawulski i Martin Lewandowski zbudowali nad Wisłą koniunkturę na MMA. Zaczynali w 2004 roku od gali dla 200–300 kibiców w restauracji Champions w Warszawie, obecnie zaś podczas gal KSW największe hale sportowe w kraju, takie jak łódzka Atlas Arena i krakowska Tauron Arena, pękają w szwach.

– MMA to sport bardzo widowiskowy i nieprzewidywalny – tak swoje zainteresowanie tłumaczy Łukasz Adamiak, 19-letni kibic z Warszawy, który sam zaliczył półroczny staż w sali treningowej. – Każdemu to polecam, bo MMA, tak jak i inne sztuki walki, kształtuje charakter, uczy pokory i dyscypliny – przekonuje.

Hip-hop kontra kaukaskie disco polo

Kraków, 28 listopada 2015 roku. Gala KSW 33. Na trybunach Tauron Areny zasiadło 15 tysięcy kibiców. Nie mogą się doczekać walki wieczoru, w której zmierzą się Michał Materla i Mamed Khalidov. Minimalnym faworytem jest Czeczen z polskim paszportem, ale to w rękach „Cipka" jest pas mistrzowski. Zawodnicy wychodzą do klatki w rytm ulubionej muzyki – hip-hopowej Materli i kaukaskiego disco polo Khalidova. Jeszcze kilka chwil wyczekiwania i... zaczęło się! Obaj rozpoczęli ostrożnie, krążą badawczo wokół siebie, tak jakby w ich głowach wciąż szumiała muzyka. Nagle Khalidov zrywa się do ataku i trafia mistrza prawym sierpowym... Materla chwieje się na nogach... Czeczen poprawia kolanem i zasypuje ciosami zamroczonego, leżącego już na macie szczecinianina. Po 30 sekundach od pierwszego gongu sędzia przerywa walkę. Mamed Khalidov nowym mistrzem KSW w wadze średniej! Kibice szaleją.

Profesor Zbigniew Dziubiński, socjolog z warszawskiej AWF, przekonuje, że zainteresowanie sportami walki wynika z ludzkiej natury. – Agresja jest w nas zakorzeniona, chcemy się porównywać, rywalizować – mówi. I dodaje: – Mamy zapotrzebowanie na adrenalinę, na widowisko bez granic, czyli takie, w którym nie ma reguł. Podnieca nas krew. Kulturę mamy po to, aby nasze ciągoty do agresji tłumić. Ale nie zawsze się to udaje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Jakim papieżem będzie Leon XIV?
Plus Minus
Zdobycie Czarodziejskiej góry
Plus Minus
„Amerzone – Testament odkrywcy”: Kamienne ruiny z tropików
Plus Minus
„Filozoficzny Lem. Tom 2”: Filozofia i futurologia
Plus Minus
„Fatalny rejs”: Nordic noir z atmosferą