W ubiegłym tygodniu prasa szeroko komentowała uchylenie zawieszenia w wykonywaniu czynności zawodowych wobec adwokata uwikłanego w tzw. aferę reprywatyzacyjną. Minister sprawiedliwości w wywiadzie telewizyjnym, posługując się daleko idącym uproszczeniem, postawił pytanie „czy takiej adwokatury chcemy?”. Zanim na nie odpowiem, przedstawię fakty pominięte przez ministra, bez których niemożliwa jest rzeczowa ocena sytuacji. Adwokata tymczasowo aresztowano w lutym 2017 roku. Został też zawieszony w wykonywaniu czynności zawodowych przez adwokacki sąd dyscyplinarny. Po półtora roku zwolniono go z tymczasowego aresztu. Adwokat wystąpił więc do sądu dyscyplinarnego o uchylenie zawieszenia w wykonywaniu czynności zawodowych, gdyż było ono powiązane z tymczasowym aresztowaniem. Postępując zgodnie z przepisami, sąd dyscyplinarny musiał zawieszenie uchylić. Trzeba podkreślić, że sąd karny, równocześnie zajmujący się sprawą adwokata, nie uwzględnił wniosku prokuratury, która wystąpiła o wydanie wobec niego zakazu wykonywania zawodu.