W kampanii wyborczej w 2015 r. PiS obiecywał zwiększenie wydatków publicznych na ochronę zdrowia z 4,7 do 6 proc. PKB. Miało to nastąpić w 2025 r., ale protest rezydentów OZZL i zawarte z nimi porozumienie zaowocowało ustawą, która dojście do 6 proc. zakłada rok wcześniej. Zapisano w niej jednak, że wzrost liczony będzie w odniesieniu do PKB sprzed dwóch lat. Lekarze czują się oszukani, a ministerstwo broni się, że podczas konsultacji społecznych nikt nie zgłaszał uwag do takiego zapisu.
Sieć szpitali utworzono, ale w kształcie odbiegającym od idei prof. Zbigniewa Religi, zgodnie z którą miała skupiać placówki zapewniające dostęp do leczenia z uwzględnieniem lokalnej specyfiki i epidemiologii. Zabrakło odwagi politycznej, by sto placówek, dublujących oddziały z sąsiedniego powiatu, zamienić w zakłady opieki długoterminowej.
Zamiast zracjonalizować szpitalnictwo, sieć utrwaliła status quo, dodatkowo pogłębiając problemy finansowe najmniejszych placówek. Choć zastąpienie kontraktów z NFZ ryczałtem, czyli płacenie za rok z góry i zniesienie tzw. nadwykonań może się wydawać korzystne, wielu dyrektorów narzeka, że trudno im spiąć budżet. Zwłaszcza że z pieniędzy na świadczenia muszą sfinansować rosnące koszty pracy i zapewnić podwyżki kolejnym grupom zawodowym. Choć z raportu NIK wynika, że sieć nie wpłynęła na kondycję finansową szpitali, szefowie placówek są innego zdania. Opracowanie prof. Eweliny Nojszewskiej z SGH pokazuje, że po I półroczu 2019 r. stratę wykazało 92 proc. lecznic powiatowych i wojewódzkich, a rok mogą zakończyć ze średnią stratą 5 mln zł.
Nie udało się także zlikwidować NFZ, a wraz z nim składki zdrowotnej. Fundusz nie tylko nie zniknie, ale jeszcze ma przejąć kompetencję ministerialnego Centrum Monitorowania Jakości. Mocno też stawia na profilaktykę, którą dotąd zajmował się głównie GIS.
Zwiększenie liczebności kadr medycznych również udało się spełnić połowicznie. Wprawdzie, dzięki tzw. zembalowemu, czyli dodatkowi 4x400 zł brutto (przyznanemu jeszcze przez ostatniego ministra zdrowia za rządów PO) udało się zwiększyć liczbę pielęgniarek w systemie o 17 tys., a stypendia dla studentów pielęgniarstwa zaowocowały większym zainteresowaniem tym kierunkiem, ale pielęgniarek nadal brakuje. Podobnie jak lekarzy, którzy dzięki protestowi rezydentów mają znacznie wyższe wynagrodzenia. Zwiększenie o 50 proc. miejsc na studiach lekarskich przyniesie efekty dopiero za kilka lat.