Pomiędzy adwokatami i ich przedstawicielami we władzach rozciąga się długi rów, którego nie sposób zasypać płomiennymi, acz dostrzegalnymi jedynie raz na kilka lat i aktywowanymi wyłącznie w okresie wyborczym peanami o aktywności kolegów i koleżanek. Grupy dyskusyjne zalewają rekomendacje i zapewnienia o przykrości, jakiej doznają działacze z jednej izby, nie mogąc oddawać głosu na działaczy z drugiej, słowa podziwu i laurki wystawiane pod pozorem neutralności i potrzeby serca – rzeczywistość nie jest jednak tak kolorowa, jak zdawać by się mogło.
Adwokatura co kilka lat staje w obliczu pytania, dlaczego jej najmłodsi członkowie nie wykazują zainteresowania działaniem samorządu, nie angażują się w jego prace. Udział w corocznych zgromadzeniach izbowych traktują zgodnie z ich formalnym charakterem, tj. jako uciążliwy obowiązek, zaś kandydowaniem do pełnienia funkcji nie zawracają głowy nie tylko sobie, ale i wyborcom.
Czytaj także:
Joanna Parafianowicz: Koledzy adwokaci, trzymajmy pion!
O ile aplikantom i początkującym adwokatom jeszcze cokolwiek chce się robić, o tyle na ogół udział w pierwszym zgromadzeniu odziera ich ze złudzeń. Niezależnie od tego, ile otrzyma się głosów, prawdziwe zdaje się wyłącznie to, z kim się trzyma, względem kogo zgromadziło się dostateczną ilość materiału podrywającego jego wiarygodność oraz komu zostały złożone obietnice powierzenia rozmaitych funkcji w zamian za deklarację poparcia.