Stanisław Gurgul: wstyd mój widzę ogromny

Na wstępie oznajmiam szczerze, że tytułowe zdanie nie pochodzi właściwie ode mnie; utworzyłem je, korzystając z jednej strony ze skarbca wielkiej kultury, w której trwałe miejsce zajęła inwokacja „teatr mój widzę ogromny" (S. Wyspiański w wierszu „I ciągle widzę ich twarze"), z drugiej zaś ze śmietnika języka polityki, okraszonego ostatnio tyle intymnym co nikczemnym wyznaniem „wstyd mnie ogarnia za to, kto w ogóle został wybrany na stanowisko pierwszego prezesa Sądu Najwyższego" (autora tej wypowiedzi strach i wstyd zarazem nazywać; zresztą, każdy czytający te słowa wie, że w obiegu publicznym występuje on często pod kryptonimem „PAD").

Aktualizacja: 22.04.2020 22:28 Publikacja: 22.04.2020 21:58

Andrzej Duda

Andrzej Duda

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

W tym kontekście z mocą chciałbym podkreślić, że – pomny słów księcia biskupa I. Krasickiego – „wielbię i czczę" urząd Prezydenta RP jako konstytucyjną instytucję prawną, osądzam natomiast piastuna tego urzędu jako osobę z krwi i kości (choć bez kręgosłupa). Rozróżnienie to jest konieczne także z innego względu, który nazwałbym górnolotnie – historiozoficznym, mianowicie.

W despotiach wschodnich ukształtowała się idea władzy absolutnej, przyswojona następnie w Imperium Romanum od czasów cesarza Karakalli (żył w latach 188–217), którą prefekt w kancelarii tego cesarza, D. Ulpianus, wyraził słowami „rex non potest peccare" (król nie może popełniać przestępstw/grzeszyć), ponieważ, „quod principi placuit legis habet vigorem" (co podoba się władzy, ma moc prawa – Digesta 1, 4, 1). Warto tu dodać, że w przebiegu dziejów w przedmiotowej materii wyrażano różne stanowiska, czasami całkowicie przeciwstawne. W przykładowy sposób unaoczniają to tezy:

1) „rex facit legem", co znaczy król/władca tworzy prawo (tak angielski filozof Th. Hobbes, Leviathan..., Amsterdam 1670),

2) „lex facit regem", co znaczy prawo tworzy króla/władcę (tak angielski sędzia H. de Bracton, De legibus..., poł. XIII w.).

Czytaj także: Waldemar Gontarski: Nie ma przerwy w praworządności

Historia wielokrotnie i zarazem okrutnie weryfikowała też tezę o przyrodzonym majestacie panującego władcy jako istocie z nadania bożego (Dei gratia), bo zdarzali się władcy 1) chorzy psychicznie (np. Joanna zwana szaloną, królowa Kastylii od 1504 r., a w 1509 r. zamknięta w klasztorze z powodu widocznych objawów choroby psychicznej, oraz Ludwik IV, król Bawarii z dynastii Wittelsbachów, fundator baśniowego pałacu w Neuschwanstein, a w 1886 r. sądownie ubezwłasnowolniony z uzasadnieniem, że jest chory umysłowo), 2) alkoholicy (np. Osman III, sułtan turecki w latach 1754–1757, już przez współczesnych mu historyków nazwany sułtanem–pijakiem) i 3) zwykli zbrodniarze (np. ostatni władca Rosji z dynastii Rurykowiczów, Iwan IV Groźny, sprawca rzezi nowogrodzkiej w 1570 r. i animator terroru opryczników w latach 1565–1572).

Już słyszę, że przytoczone i inne przypadki nienormalności piastunów władzy możliwe są tylko w systemie stałej sukcesji, w którym władza ta przechodzi automatycznie (ipso iure) na następcę, bez możliwości sprawdzenia jego psychofizycznych przymiotów (franc. le roi est mort, vive le roi; łac. rex numquam moritur); nie są natomiast możliwe, gdy źródłem władzy jest akt elekcji dokonywany przez lud, bo przecież głos ludu jest głosem Boga, który z definicji immunizuje jego wybrańców na wszelkie niegodziwości. Tak się jednak dziwnie dzieje, że owi wybrańcy nierzadko okazują się być miłośnikami trunków (casus Jelcyna), kreatorami zbrodniczej dyktatury (tu poczet się wydłuża, na „wyróżnienie" jednak zasługują Hitler, Pol Pot i Stalin), a zwłaszcza uczestnikami zdarzeń ze sfery nepotyzmu i korupcji (tu lista nazwisk jest nieskończenie długa, trzeba się więc ograniczyć do najnowszej historii i wymienić tylko najbardziej głośne, tj. Sarkozy'ego, Musharrafa, Netanjahu i Lula da Silvy).

Wracając na rodzinne podwórko („do naszych baranów"), deklaruję bez ogródek, że „wstyd mnie ogarnia za to, że ten kto został wybrany na stanowisko pierwszego urzędu w państwie" odkrywa pokłady swojego głębokiego intelektu i rzuca nam prostaczkom (wbrew słowom z Ewangelii św. Mateusza 7, 6: ne mittatis margaritas vestras ante porcos, co znaczy „nie rzucajcie pereł swych przed wieprze") takie oto myślowe perły:

– ojczyznę dojną racz nam wrócić Panie; jaki podziw budzi tu inwencja wykorzystania wzniosłego motywu pieśni patriotyczno-religijnej do zdefiniowania interesownego, łapczywego zachowania się politycznych rywali,

– trzeba oczyścić nasz dom z czarnych owiec; to zawołanie narzuca wręcz skojarzenie z wyrażeniem „eksterminacja", które wprawdzie etymologicznie nie brzmi bardzo groźnie (po łacinie ex-termino(-are) znaczy „wypędzić, oddalić, usunąć"), w dziejach jednak – tak odległych jak i bliskich nam – zyskało ponurą sławę,

– Unia Europejska to wyimaginowana wspólnota; nie ukrywam, że osłupiałem, gdy uświadomiłem sobie w pełni (bez)sens tego twierdzenia, bo „wyimaginowany" to tyle co „wymyślony, nierealny, wydumany" (tak Słownik współczesnego języka polskiego pod red. naukową B. Dunaja, Warszawa 1999, tom 2, s. 559), pieniądze zaś uzyskiwane z owej wspólnoty na pewno mają całkiem realną a nie wymyśloną wartość.

W komentarzu do pzytoczonej wypowiedzi przywołam najpierw następujące słowa Cycerona: „Nie można powiedzieć żadnego, największego nawet głupstwa, które nie zostałoby już powiedziane przez jakiegoś polityka (łac. nihil tam absurde dici potest, quod non dicatur ab aliquo politicorum). Owa nieszczęsna wypowiedź PAD-a warta jest jednak szerszej, chciałoby się rzec, głębszej refleksji; mianowicie.

W europejskiej doktrynie historiozoficznej sformułowana została teza, że oblicze kulturowe całej Europy, jej ideową tożsamość ukształtowały w zasadniczy sposób trzy czynniki/źródła, tj. etyka judeochrześcijańska z jej mojżeszowym Dekalogiem i Jezusowym twierdzeniem o wolnej woli człowieka, personalistyczna filozofia grecka z jej przekonaniem, że „człowiek jest miarą wszechrzeczy" oraz prawo rzymskie z jego nakazami uczciwego życia, niekrzywdzenia drugiego człowieka i oddawania każdemu tego, co mu się należy (łac. iuris praecepta sunt haec: honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere – tak Ulpianus). Współcześnie Europę jednoczą także więzy gospodarcze i polityczne, które zresztą są nierozerwalnie splecione z zasadami prawa, moralności i szeroko rozumianej kultury, co wzorcowo ilustrują te oto treści:

1) „Inspirowani kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwem Europy, z którego wynikają powszechne wartości, stanowiące nienaruszalne i niezbywalne prawa człowieka, jak również wolność, demokracja, równość oraz państwo prawne" (drugi akapit preambuły Traktatu o Unii Europejskiej),

2) „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn" (art. 2 rzeczonego Traktatu).

Prawdziwość tezy, że wszyscy jesteśmy dziedzicami antycznej, śródziemnomorskiej kultury, bo wyrośliśmy – mówiąc poetycko – w świetle płynącym z jerozolimskiej Kalwarii, ateńskiego Akropolu i rzymskiego Kapitolu, że zatem jesteśmy uczestnikami autentycznej wspólnoty (przypomnę: często materializującej się w pieniądzu), można wykazywać na wiele sposobów. Nieskromnie uczynię to, odwołując się do własnych doświadczeń, które – choć z natury nieliczne – mogą stanowić wystarczający impuls do krytycznej refleksji nad przekonaniem, że my – Europejczycy tworzymy tylko „wyimaginowaną wspólnotę" (tu uwaga: owo wyrażenie stanowi oczywisty oksymoron, ponieważ pojęcie wspólnoty z definicji oznacza jakąś rzeczywistą/realną więź łączącą uczestników wspólnoty).

Już jako kilkuletnie dziecko, w codziennej wieczornej modlitwie, egzekwowanej surowo przez rodziców, cytowałem wykute na pamięć dziesięcioro przykazań (wspomniany Dekalog) oraz słowa pacierza „Ojcze nasz..." (łac. Pater noster...). Jako uczeń Liceum Ogólnokształcącego im. Marcina Kromera w Gorlicach chłonąłem wprost wiadomości o starożytnej Grecji i o czynach wojennych Milcjadesa, Leonidasa i Aleksandra Macedońskiego; o dokonaniach artystycznych Homera, Sofoklesa i Fidiasza; o ideach filozoficznych Heraklita z Efezu, Protagorasa z Abdery i Arystotelesa ze Stagiry (to właśnie Protagoras sformułował skrajnie personalistyczną tezę, że „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy" – łac. omnium rerum modus et mensura homo est). Wreszcie, jako 17-letni student I roku wydziału prawa UJ wszedłem na niezmierzone pole „wiecznie żywych" rzymskich sentencji prawniczych, z których tylko 86 znalazło miejsce na kolumnach budynku polskiego Sądu Najwyższego. Oczywiście, jest wśród nich sentencja głosząca, że „zgodnie z prawem naturalnym wszyscy ludzie są równi" (łac. quod ad ius naturale attinet, omnes homines aequales sunt – tak Ulpianus). Trzeba tu jednak wyjaśnić, że nie była to reguła prawa obowiązującego, ponieważ w prawie tym, zwanym ius civile, funkcjonowała przez kilkaset lat instytucja niewolnictwa, stosowana także w stosunku do niewypłacalnych dłużników będących obywatelami Imperium Romanum.

Wszystko co dotąd wyjaśniłem pozwala mi kategorycznie twierdzić, że byłem, jestem, i będę aż do śmierci (oby jak najbardziej odległej w czasie) uczestnikiem rzeczywistej, kulturowej wspólnoty europejskiej. Poczucie tego uczestnictwa pogłębiło się bardzo 1 maja 2004 r., z dniem tym bowiem nabyłem ex lege obywatelstwo Unii. I choć ma ono „charakter dodatkowy w stosunku do obywatelstwa krajowego" (tak art. 9 zdanie drugie i trzecie Traktatu o Unii Europejskiej), mogę teraz zasadnie mówić, że jestem nie tylko Gdynianinem i Polakiem lecz także obywatelem Europy. Deklaracja ta nawiązuje do odpowiedzi Sokratesa na pytania, skąd pochodzi i kim jest, na które odpowiadał: „Ani Ateńczyk ani Grek, tylko obywatel świata" (gr. kosmopolites, łac. civis mundi); jest jednak o wiele skromniejsza, bo ogranicza swe roszczenie do jednego tylko kontynentu. Podobne w istocie stanowisko co do tej wielkiej idei wyraził H. Heine, niemiecki poeta żydowskiego pochodzenia, który większość swego życia spędził dobrowolnie w Paryżu; w przedmowie do utworu „Niemcy. Baśń zimowa" (Deutschland. Ein Wintermärchen, wyd. Philipp Reclam jun., Stuttgart 1979, s. 4 I 5) pisał: „Jestem przyjacielem Francuzów, tak jak i przyjacielem wszystkich ludzi, jeśli są oni rozumni i dobrzy... To jest mój patriotyzm" (niem. Ich bin der Freund der Franzosen, wie ich der Freund aller Menschen bin, wenn sie vernünftig und gut sind... Das ist mein Patriotismus). Była to odpowiedź na spodziewane przez poetę „głosy piwoszów (niem. Bierstimmen), że hańbi narodowe farby i jest zdrajcą ojczyzny, bo chce oddać Francuzom wolny Ren". Podsumujmy:

– czynniki kształtujące duchowe/intelektualne oblicze współczesnej Europy korzeniami swymi sięgają odległej starożytności, czasów biblijnej Judei, Grecji Homera, Solona i Arystotelesa oraz Rzymu prawa XII tablic (łac. lex duodecim tabularum), Cycerona, Horacego i Tacyta,

– znacznie młodsze są czynniki integrujące Europę w obszarze gospodarczym; instytucjonalny ich kształt tworzyły początkowo postanowienia traktatu paryskiego z 18 kwietnia 1951 r., ustanawiającego Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (jej inicjatorami byli Francuzi Jean Monnet i Robert Schumann, który został pierwszym przewodniczącym 9-osobowej Wysokiej Rady EWWS i który później otrzymał tytuł „Ojca Europy"), a następnie postanowienia traktatu rzymskiego z 25 marca 1957 r., ustanawiającego Europejską Wspólnotę Gospodarczą z zadaniem przede wszystkim zniesienia barier celnych i otwarcia granic w celu swobodnego przepływu towarów, usług i kapitałów, a w końcu – pracowników. Zadanie to zrealizował ostatecznie dopiero tzw. Akt Zjednoczeniowy, przyjęty przez państwa członkowskie EWG 17 grudnia 1985 r. z mocą obowiązującą od 1 stycznia 1993 r.,

– niewątpliwie najtrudniejszym procesem jest kształtowanie się struktury polityczno-prawnej wspólnoty europejskiej. Zasadnicze elementy tej struktury tworzą obecnie postanowienia Traktatu o Unii Europejskiej z dnia 7 lutego 1992 r. (Traktat z Maastricht), nowelizowanego już trzykrotnie: 1) 2 lutego 1997 r. w Amsterdamie, 2) 26 lutego 2001 r. w Nicei i 3) 13 grudnia 2007 r. w Lizbonie. Stosownie do brzmienia art. 47 rzeczonego Traktatu „Unia ma osobowość prawną", tę zaś realizują następujące „Instytucje": Parlament Europejski, Rada Europejska, Rada, Komisja Europejska, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Europejski Bank Centralny i Trybunał Obrachunkowy (Tytuł III, art. 13–19 Traktatu),

– przy wielu inwestycjach widzimy tablice z napisami informującymi, że inwestycja jest realizowana ze środków Unii Europejskiej.

Płynie stąd wniosek, że wypowiedź PAD-a o Unii Europejskiej jako „wyimaginowanej wspólnocie" potwierdza tezę Cycerona, że filozofowie i politycy mówią czasami „największe głupstwa".

Na koniec warto jeszcze przypomnieć, że a) dewizą Unii Europejskiej od 4 maja 2000 r. jest hasło In varietate concordia, co w oficjalnym tłumaczeniu na język polski znaczy „Zjednoczeni w różnorodności", b) dewizą Uniwersytetu Jagiellońskiego od 1964 r. jest maksyma plus ratio quam vis (caeca valere solet), co znaczy „mądrość/rozum ma większą wartość niż ślepa siła" (tak K. Estreicher junior, Dziennik wypadków, tom II (1946–1960), red. A.M. Joniak, Kraków 2002, s. 326). Drugą dewizę oceniam jako szczególnie cenną, liczę bowiem na to, że każdy, kto ją przeczyta ze zrozumieniem, będzie się starał przekonywać swych słuchaczy zwiększając merytoryczną siłę wypowiedzi a nie siłę głosu (wykrzykuje się emocje, wyrażanie myśli wymaga spokoju).

P.S. Co napisałem, to napisałem (tak Piłat 2000 lat temu, ja – tu i teraz), choć wiem, że dostarczam w ten sposób dowodu na uzasadnienie zarzutu, że sędziowie często okazują „niechęć do tego co polskie" (gr. ojkofobia).

Stanisław Gurgul sędzia Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

W tym kontekście z mocą chciałbym podkreślić, że – pomny słów księcia biskupa I. Krasickiego – „wielbię i czczę" urząd Prezydenta RP jako konstytucyjną instytucję prawną, osądzam natomiast piastuna tego urzędu jako osobę z krwi i kości (choć bez kręgosłupa). Rozróżnienie to jest konieczne także z innego względu, który nazwałbym górnolotnie – historiozoficznym, mianowicie.

W despotiach wschodnich ukształtowała się idea władzy absolutnej, przyswojona następnie w Imperium Romanum od czasów cesarza Karakalli (żył w latach 188–217), którą prefekt w kancelarii tego cesarza, D. Ulpianus, wyraził słowami „rex non potest peccare" (król nie może popełniać przestępstw/grzeszyć), ponieważ, „quod principi placuit legis habet vigorem" (co podoba się władzy, ma moc prawa – Digesta 1, 4, 1). Warto tu dodać, że w przebiegu dziejów w przedmiotowej materii wyrażano różne stanowiska, czasami całkowicie przeciwstawne. W przykładowy sposób unaoczniają to tezy:

Pozostało 92% artykułu
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?