Mimo że kolejni ministrowie sprawiedliwości, posłowie i senatorowie deklarują poparcie dla usunięcia z kodeksu karnego przepisów dotyczących karania dziennikarzy, nic się w tej sprawie nie zmieniło.

Aż wreszcie nasi legislatorzy (czytaj członkowie rządu i posłowie) zrobili mediom prezent. Prezent, który bardziej jest wynikiem zwykłego niechlujstwa niż świadomego działania. Otóż dokładnie półtora roku temu Trybunał Konstytucyjny zakwestionował przepisy dotyczące karania redaktorów naczelnych za niezamieszczenie sprostowania, uznając je za niezbyt precyzyjne. Na ich poprawę dał posłom aż 18 miesięcy (jedno z najdłuższych vacatio legis), czyli całkiem sporo, zważywszy na stopień skomplikowania tych regulacji.

Najpierw za nowelizację nieporadnie zabierał się resort kultury. Przez chwilę było o niej nawet głośno, potem sprawa ucichła, aż w końcu ślad po niej zaginął. Wtem z odsieczą przyszli senatorowie, przy okazji proponując wprowadzenie do prawa prasowego rozwiązania nowatorskie na skalę światową, czyli zastąpienie sprostowania polemiką dla wszystkich, którzy poczuli się nią dotknięci.

Legislacyjny geniusz któregoś z senatorów (nikt nie przyznaje się do autorstwa) wysadzał w powietrze istotę prasy, oddając ją w ręce lanserów różnej maści z ław sejmowych, którzy za chwilę zaistnienia w mediach gotowi są się spierać i obrażać na każdy przecinek. Pomysł pod presją mediów szczęśliwie upadł. Na kolejny na razie brakuje inwencji. A może nasi legislatorzy wyszli z założenia, które dotąd było bliskie tylko ekonomistom, że „rynek wyreguluje się sam"? Być może prawo również. Jakoś trudno w to uwierzyć.

Kiedyś zapytałem znajomego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, ile czasu zajęłaby poprawa przepisów ograniczających dostęp do aplikacji prawniczych. - Gdybyśmy siedli razem przy stoliku w kawiarni, zajęłoby to nam 30 minut - odpowiedział.