Nowy program kredytowy, tak jak poprzedni, zawiera limity cenowe. Oznacza to, że gdy cena mieszkania je przekroczy, nie dostanie się kredytu. Nie bardzo rozumiem, w jakim celu ministerstwo utrzymuje te limity, skoro według nowego systemu państwo ma dopłacać do wkładu własnego. Czy nie chodzi przypadkiem o to, by w trosce o budżet państwa ograniczyć liczbę kredytów?
Nie chcemy, żeby za kredyt dotowany przez państwo były nabywane mieszkania o wysokim standardzie. Zakładamy, że skoro rodzina chce kupić lokal w Warszawie, którego 1 mkw. kosztuje 8 tys. zł, to stać ją na kredyt w banku komercyjnym udzielany na zasadach ogólnych, nie musi więc korzystać ze wsparcia państwa. Z tego też powodu ograniczamy powierzchnię mieszkań finansowanych z programu. Lokal będzie mógł mieć maksymalnie 75 mkw., dopłata obejmie zaś tylko 50 mkw.
Rok 2012 pokazał również, że te limity z przepisów mają spory wpływ na ceny mieszkań na rynku. Deweloperzy, którzy chcieli, by ich lokale sprzedawały się w programie „RnS", a było ich wielu, dostosowywali do niego swoje oferty, także pod kątem ceny. Podobnie może być w wypadku „MdM".
I jeszcze chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż limity cenowe będą miały znacznie większe znaczenie w „MdM" niż w starym programie, tj. „RnS". Wysokość dopłaty do wkładu własnego będzie bowiem ustalana nie na podstawie ceny mieszkania, tylko górnego limitu ceny obowiązującego w miejscowości, w której nabywane ma być mieszkanie.
Powiedzmy, że rodzina kupuje mieszkanie o powierzchni 50 mkw. Górny limit ceny wnosi 3,2 tys. zł za 1 mkw., ale udaje się jej znaleźć lokal, który kosztuje 3 tys. zł za 1 mkw. Wówczas dopłatę w wysokości 10 proc. naliczy się nie od tych 3 tys. zł, tylko od 3,2 tys. zł. Warto będzie się więc targować z deweloperem, by sprzedał jak najtaniej.