Czy tak musi być? W sprawie Katarzyny W. odbyło się 13 rozpraw, przesłuchano ponad 40 świadków i powołano dwa zespoły biegłych, a proces trwał tylko 18 miesięcy. Obserwatorzy zgodnie twierdzą, że był prowadzony bardzo sprawnie. Rozprawy z reguły trwały od rana do późnego popołudnia. Zdarzało się, że kończyły się po 18.
Wszystko za sprawą sędziego, który – zmobilizowany przez medialne zainteresowanie – dobrze zaplanował proces, od pierwszej do ostatniej rozprawy. Odpowiednio wyznaczył ich terminy, przewidział, jacy świadkowie będą na nich zeznawać, itp.
Niestety taka sytuacja w polskich sądach to wciąż rzadkość – bo rzadko pojawia się tyle emocji, ile wywołała sprawa „mamy Madzi”. Nie ma kto pilnować sędziów, aby sprawnie wyznaczali terminy i nie odraczali spraw na kilka miesięcy. Wychowawczo zadziałałby z pewnością sprawny nadzór i prezes, wyciągający konsekwencje w razie nieprawidłowości. Ale gdy nie ma zainteresowania ze strony dziennikarzy, także i prezesi sądów tracą wigor.
Nikogo nie odstraszają nawet milionowe odszkodowania, jakie uniewinnieni od zarzutów wygrywają w Strasburgu. Choć pewnie gdyby sędziowie i prokuratorzy płacili je z własnej kieszeni, procesy byłyby lepiej organizowane.
Na razie płacimy wszyscy. Skarb Państwa nie tylko finansuje kary, ale też opłaca pobyt w areszcie – 30 tys. zł złotych rocznie od osoby.