O tym, jak Polska realizuje postanowienia Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w zakresie ochrony prawa do życia, mówi się tylko półgłosem lub wcale. Ponieważ jednak sprawa ta dotyczy wszystkich żyjących, a więc także autora i czytelników niniejszego tekstu, nie zaszkodzi zakłócić tę niezdrową ciszę.
Stosownie do art. 2 konwencji przysługujące każdemu prawo do życia ma być chronione. Zapis ten nakłada na Wysokie Strony konwencji pozytywny obowiązek wprowadzenia własnych przepisów o ochronie prawa do życia. Wprawdzie Polska przyłączyła się do konwencji już w 1993 r., jednak do dziś się ich nie doczekaliśmy. Uprzedzając odruchowe głosy sprzeciwu czytelników, autor spieszy wyjaśnić, że znane mu są wszystkie unormowania rangi konstytucyjnej i ustawowej dotykające tematu prawa do życia, wszelako uznaje je za regulacje pozorne i w istocie przeciwne celowi określonemu w art. 2 konwencji.
Prawo milczy
Dalszy wywód zacząć można od prowokacyjnie brzmiącej tezy, iż prawo polskie nie tylko nie chroni prawa do życia, lecz nawet nie zawiera normy uznającej samo jego istnienie. Jak łatwo sprawdzić, żaden przepis nie mówi wprost, że każdy ma podmiotowe prawo do życia. Milczą na ten temat zarówno konstytucja, jak i ustawy szczególne. Trzeba koniecznie wskazać, iż podmiotowy charakter prawa do życia w rozumieniu konwencji nie budził żadnych wątpliwości w historycznym momencie przystąpienia Polski. Przekonywał o tym tekst konwencji w wersjach podanych w obu językach oficjalnych.
W wersji anglojęzycznej jest to „everyone's right to life", czemu odpowiada francuskie „le droit do toute personne á la vie". W tym też duchu już w 1993 r. prawodawca lękliwie odpowiedział na wezwanie konwencji, gdy w art. 1 ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży postanowił, że „każda istota ludzka ma od chwili poczęcia przyrodzone prawo do życia" (ust. 1), a „życie i zdrowie dziecka od chwili jego poczęcia jest pod opieką prawa" (ust. 2). Lękliwość wynikająca z równoczesnego zagapienia się na najmodniejsze zachodnie standardy wyrażała się tu w dość wykrętnym zastrzeżeniu, iż prawo do życia jest tylko „przyrodzone" (czyli jakby nienależące do obszaru prawa stanowionego), a także w asekuracyjnym brzmieniu preambuły, w której życie określa się jako „fundamentalne dobro człowieka", przemilczając wszakże kwestię dostępu do tego „dobra".
Nawet tak okrężne i w istocie nieszczere ujęcie problemu nie zadowoliło krajowych heroldów „drugiego Oświecenia". Już w sierpniu 1996 r. ustawa została znowelizowana w sposób, który całkowicie wywrócił dotychczasowe rozumienie prawa do życia. W nowym, obowiązującym do dziś brzmieniu przepis art. 1 głosi, iż „prawo do życia podlega ochronie, w tym również w fazie prenatalnej, w granicach określonych w ustawie". Czy Czytelnik dostrzega zmianę oraz jej wagę? Nie zawadzi podpowiedzieć, iż po nowelizacji prawo do życia traci charakter podmiotowy, a staje się abstrakcyjnie ujętym przedmiotem ochrony, i to jedynie w wyznaczonych granicach. W tym kontekście bardziej zrozumiały staje się sygnał płynący z preambuły ustawy, iż dla naszego prawodawcy w aspekcie podmiotowym życie jest raczej „fundamentalnym dobrem" niż prawem człowieka, zwłaszcza w zestawieniu z jednoczesnym wyrzuceniem z art. 1 ustawy dotychczasowego ust. 2 w całości. Nowa regulacja zastanawiająco harmonijnie współbrzmi z konstytucyjną deklaracją o tym, iż „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia" (por. art. 38 Konstytucji RP).