Jeszcze dekadę temu streaming wydawał się niebywałą ekstrawagancją w internecie. Na przeszkodzie jego popularyzacji stały przede wszystkim względy techniczne: niedojrzałość przeglądarek, języków programowania i technologii Flash, a przede wszystkim powolne łącza.
Rewolucję przyniósł serwis YouTube, który wystartował na początku 2005 r. Dziś trudno wyobrazić sobie sieć bez natychmiast dostępnych filmów i teledysków w wysokiej rozdzielczości, ale nawet kilka pierwszych lat rynkowej obecności YouTube było batalią z możliwościami technicznymi. Dopiero na fali jego sukcesu zaczęły wyrastać konkurencyjne witryny, z czasem rozwinęły się usługi VOD, w tym słynny i wyczekiwany w Polsce Netflix (ten od „House of Cards"). Ze streamingu korzystają dziś radia internetowe, strony wielkich portali i – oczywiście – telewizja.
Lepiej się upewnić
Streaming (po polsku „strumieniowanie") to forma przesyłania danych z poziomu przeglądarki lub stosownej aplikacji zewnętrznej do odtworzenia w pliku multimedialnym. Obecnie jest kilka konkurencyjnych technologii. Różnią się niuansami technicznymi, ale z punktu widzenia końcowego użytkownika są do siebie dość podobne. Strumieniowane multimedia można oglądać na żywo lub na żądanie, gdy umieszczone na serwerze materiały są dostępne dla widza w każdej chwili.
Poprzez strumieniowanie może zostać naruszone prawo autorskie. Wgrywający film do internetu powinien się zatem upewnić, że posiada wszelkie niezbędne prawa zarówno do sfery wizualnej, jak i do dźwiękowej utworu. W przeciwnym wypadku grozi mu odpowiedzialność na gruncie art. 116 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, dotyczącego nieuprawnionego rozpowszechniania chronionych treści. Niektóre serwisy internetowe umożliwiające wgrywanie w ten sposób filmów (w tym popularny YouTube) oferują systemy, w których twórcy i wydawcy mogą dochodzić swoich roszczeń, ale – przede wszystkim – dążyć do zaprzestania naruszenia. W takich wypadkach najczęściej dochodzi do usunięcia pliku, pozbawienia go ścieżki dźwiękowej albo też do przeniesienia przychodów z reklamy na właściwego posiadacza praw. Warto jednak pamiętać, że w niektórych wypadkach usunięcie pliku nie oznacza finału sprawy i odpowiedzialność w związku z naruszeniem praw autorskich wciąż jest możliwa na gruncie polskiej ustawy.
Systemy te działają automatycznie, zdarza się więc nieuprawnione usunięcie lub ukrycie danych. Część serwisów oferuje system rozstrzygania sporów, w którym osoba udostępniająca taki film może wyjaśnić okoliczności wykorzystania cudzego utworu – powołując się np. na prawo cytatu czy porozumienie z organizacją zbiorowego zarządzania w zakresie korzystania z chronionych treści. Niedawno jeden z użytkowników serwisu YouTube (a prywatnie amerykański profesor prawa i twórca licencji Creative Commons) zawarł „zwycięską" ugodę z jedną z wytwórni muzycznych, dowodząc, iż bezprawnie skasowano jego treści z serwisu, ponieważ nie naruszały one praw wytwórni, mieszcząc się w granicach dozwolonego użytku. To prawdopodobnie pierwsza lub jedna z pierwszych spraw w tej niezwykle rozwojowej materii. Wielka szkoda, że prof. Lawrence Lessig nie dążył do konfrontacji sądowej, gdyż istniało uzasadnione podejrzenie, że dla amerykańskiego systemu prawnego stałby się od razu „precedensem".