Wpłaty sądowe, zwykle 5 proc. od wartości sporu, to dla wielu osób bardzo duży wydatek. Czy banki, ale też ich klienci, są grupą, która wymaga ulgowego potraktowania? Wątpię.
Taki przywilej uchwalił w piątek Sejm, przyjmując poprawkę posłanki PSL, że opłata sądowa w sprawach o roszczenia wynikające z czynności bankowych nie może być wyższa niż 1000 zł.
Na czy polega przywilej? Jeśli np. jakiś dostawca towaru chce pozwać odbiorcę, domagając się zapłaty 100 tys. zł, to musi wpłacić do kasy sądu 5 tys. zł, gdyż generalnie opłata wynosi 5 proc. wartości sporu. Bank w takiej sytuacji zapłaci tymczasem tylko 1000 zł.
Posłanka powiedziała „Rz", że poprawka leży w interesie kredytobiorców i w części jest to prawda, choć przecież kredytobiorcy nie należą do najbiedniejszych ani najbardziej pokrzywdzonych. Zresztą dla osób (także prawnych), które rzeczywiście nie są w stanie ponieść kosztów sądowych, prawo przewiduje zwolnienie, i sądy je stosują.
Prawo zna też kilka wyjątków od ogólnych zasad wnoszenia opłat sądowych, np. dla domagających się świadczeń pracowniczych czy alimentów, ale z reguły ulga w opłacie zasila Skarb Państwa po zakończeniu procesu. Tutaj natomiast definitywnie zrezygnowano z opłat powyżej 1000 zł, co uszczupli istotnie dochody fiskusa, jeśli się zważy, że rocznie banki wystawiały 600 tys. bankowych tytułów egzekucyjnych, które w istotnej części zastąpią teraz procesy sądowe, wyroki.