Rz: „Nie mogło być lepiej, zrealizowaliśmy przyjęty cel, jakim było przede wszystkim rozpoczęcie dialogu z polskimi władzami, a także zgromadzenie możliwie największej liczby informacji, abyśmy mogli wydać opinię"– oświadczył po wizycie Komisji Weneckiej jej przewodniczący Gianni Buquicchio. To chyba nie tylko znana włoska dyplomacja, panie profesorze?
Ireneusz C. Kamiński: Nie, to nie tylko kurtuazja właściwa dyplomacji. Ważne, że Komisja Wenecka podjęła prace związane z turbulencjami wokół Trybunału Konstytucyjnego na wniosek pochodzący z Polski. O wydanie opinii do weneckiego grona zwrócił się minister Witold Waszczykowski. A więc państwo ma pewien problem. Inaczej wniosek, jeśli dotyczy poważnego zagadnienia – a tak jest na pewno w przypadku TK – mógłby trafić do KW za sprawą jednej z instytucji Rady Europy, co na pewno poprzedziłaby też polityczna debata. Wówczas KW wpychałaby się do państwa, które jej nie zaprasza. Tak jak w przypadku Rosji czy Azerbejdżanu. Szczęśliwie nie degradujemy się do poziomu takich państw. I dzięki temu odrzucono w styczniu wniosek grupy członków Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, by ta instytucja podjęła „polski temat".
Buquicchio powiedział, że już pod koniec lutego gotowy będzie projekt opinii sporządzony po wizycie tej delegacji Polsce. O czym świadczy to tempo?
O dwóch rzeczach. Sprawa jest już mocno zaawansowana, sprawozdawcy mają potrzebne im dane. W Polsce tę wiedzę uzupełnili. I sprawa jest też nieskomplikowana. Nie trzeba wielkiej znajomości prawa, by identyfikować standardy niezależności sądownictwa czy ciągłości działań organów państwa. Są oczywiście pewne niuanse, ale pryncypia są czytelne.
Grupa robocza spotykała się z wieloma instytucjami i urzędnikami, ale pewnym zgrzytem było niedopuszczenie przez prezesa Trybunału Andrzeja Rzeplińskiego do spotkania czwórki sędziów wybranych przez PiS, w tym dwójki, której prezes nie kwestionuje. Chcieli przedstawić swoje stanowisko dotyczące sporu. W komunikacie TK podano, że prezes zapytał przedstawicieli KW, czy chcą się spotkać z tymi sędziami, ale odpowiedzieli, że nie widzą takiej potrzeby. Jednak prezes mógł przecież wziąć ich ze sobą. Czy to nie błąd prezesa, a może i KW?