Nad głowami Polaków zbierają się właśnie czarne chmury – procesy odszkodowawcze wynikające z niepublikowania wyroków TK. Za chwilę, prosto w budżet, może sieknąć taka ulewa, że roszczenia reprywatyzacyjne to ledwie wiosenny kapuśniaczek...
Parę miesięcy temu przestrzegaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej", że jeśli spór o Trybunał nie zostanie wygaszony, to zacznie się rozlewać na tysiące spraw zwykłych ludzi. Z politycznych przepychanek stanie się problemem w indywidualnych sporach toczonych przed sądami. I to się już, niestety, zaczyna dziać.
Wciąż trwają spory, czy nieopublikowany wyrok TK obowiązuje czy nie – każdy rozsądny człowiek toczący spór rzecz jasna nie zlekceważy braku publikacji. A ów brak dotyczy już 21 wyroków Trybunału (nie liczę tego dotyczącego samego TK).
Prawnicy coraz częściej przebąkują, że nie przejdą nad tym do porządku dziennego. Nawet nie oni sami, ale ich klienci – przejdą się do sądów po odszkodowania. Jak będzie trzeba, przelecą się i do Strasburga. To zupełnie realna groźba, szczególnie w tych sprawach, w których chodzi o większe pieniądze.
Co gorsza, ten problem może dotyczyć masy kolejnych wyroków, a nie tylko owych 21. Jeśli bowiem w czwartek Trybunał orzeknie o niekonstytucyjności ustawy o TK autorstwa PiS (która m.in. zakładała ich publikację), to pewnie nadal te i inne orzeczenia opublikowane nie zostaną.