Ostatnie ćwierćwiecze nie przyniosło dobrego rozwiązania. Sprawa jest tym istotniejsza, że aż w 400 spółkach Skarb Państwa ma udziały, czasem niewielkie, jakieś resztówki, ale w 300 ma większość, a w wielu z nich 100 proc.
Problem kadry zarządzającej, jej profesjonalizmu, odżył za sprawą zapowiedzi likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa, głównego organu zarządzającego tymi aktywami państwa i decydującego o obsadzie prezesów, oraz dymisji ministra Skarbu Państwa, opatrzonej komentarzami, że mogło chodzić o „szarże na stołki" w podległych mu spółkach.
Takie obserwacje i zarzuty pojawiały się przy kolejnych rządach, znawcy wskazują, że zwłaszcza koalicyjnych (większy popyt na posady). Czy tak być musi?
Być może to naiwne pytanie, gdyż specjaliści są zgodni, że o wyborze zarządu wszędzie pod słońcem decyduje właściciel, nawet jeśli są konkursy – jak w Polsce. Konkursy są fikcją, do przewidzenia, poza tym wzięty menedżer nie weźmie w konkursie udziału, gdyż takich szuka się poufnie.
Ten pesymizm, a inni powiedzą realizm, potwierdza praktyka: od transformacji w 1989 r. nie ma w Polsce przezroczystego modelu rekrutacji prezesów do państwowych spółek. Niektóre kraje je mają, ale gdy pytamy o szczegóły, padają nazwy krajów z obrzeży Europy. Prof. Aleksander Chłopecki, teoretyk i praktyk od spółek, ma do bólu realistyczną koncepcję: nie żyjmy złudzeniami, nie uciekniemy jak inne kraje od zasady podziału łupów przez aktualnie rządzącą partię, w tej sytuacji rozsądnym oczekiwaniem wobec partii przejmującej łupy może być to, że w każdej większej firmie znajdzie fachowca, będącego zarazem sympatykiem tej partii.