Wydane niespełna miesiąc temu rozporządzenia ministra sprawiedliwości zmieniające wysokość opłat za czynności radców prawnych zarówno w sprawach z wyboru, jaki i z urzędu z pewnością nie ucieszyło praktykujących pełnomocników, zwłaszcza tych, których wynagrodzenie oraz byt ich kancelarii opiera się na zasądzanych kosztach zastępstwa procesowego. Można powiedzieć, że rewizja tzw. rozporządzeń taryfowych zniweczyła sukces, jakim było ich wydanie w październiku 2015 r., przecież po trzynastu latach kompletnej stagnacji w tej materii. Prima facie wniosek tego rodzaju byłby nawet słuszny, choć zawsze w takiej sytuacji należy poddać znowelizowane regulacje dokładnej, analitycznej ocenie. Analiza rozporządzeń taryfowych jest raczej nieskomplikowana i sprowadza się do porównania wartości bezwzględnych, o które obniżono kwoty stawek minimalnych za sprawy z wyboru bądź opłat w postępowaniach z urzędu. Uogólniając nieco charakter zmian, stawki obliczane na podstawie wartości przedmiotu sprawy obniżono o 25 proc., a w pozostałych kategoriach spraw niekiedy o więcej.
W opłatach za urzędówki powrócono do rozwiązań z 2002 r. zarówno w zakresie ich wysokości, jak i mechanizmu przyznawania kosztów nieopłaconej pomocy prawnej. Okazuje się zatem, że w wyniku rewizji stawek kosztów w sprawach z wyboru nie powrócono do ich poziomu z 2002 r., bowiem przedmiotem nowelizacji, a jednocześnie punktem odniesienia – na szczęście – stało się rozporządzenie z 2015 r. Strach pomyśleć, jaki byłby efekt tych zmian, gdyby populistyczne hasło obcinania kosztów pełnomocnikom, niewątpliwie leżące u podstaw tej inicjatywy legislacyjnej, realizowane było na podstawie rozporządzenia z 2002 r. Stosując do obniżenia ów wskaźnik 25 proc., sprawy z prawa pracy należałoby godnie i z należytym zaangażowaniem prowadzić za 45 zł brutto równoważne kosztowi dojazdu do sądu na rozprawę... niestety tylko w jedną stronę.
Skąd ciągłe niezadowolenie?
Przeciwnicy rozwiązań przyjętych w rozporządzeniach taryfowych z 2015 r., w tym adwokaci, którzy zrezygnowali z rozmów z resortem, twierdzili, że zwiększenie stawek opłat było iluzoryczne, ppnieważ i tak nie odzwierciedlają one rynkowych wynagrodzeń należnych za prowadzenie postępowań sądowych. To argument zupełnie oczywisty, choć zdecydowanie niewystarczający, żeby rezygnować z dialogu, który bądź co bądź, potem już tylko dzięki uporowi organów samorządu radcowskiego obecnej kadencji, do dwukrotnego zwiększenia stawek minimalnych (a więc o 100 proc.) jednak doprowadził.
Nierynkowość i nierealność stawek w znacznie większej mierze odnosi się do poszczególnych kategorii spraw (§ 4–9 rozporządzenia), zaś w mniejszej do ich poziomu w ramach widełek kształtowanych wartością przedmiotu sporu (§ 2). Jakim bowiem bezinteresownym zaangażowaniem musi wykazać się radca prawny podejmujący się sprawy o uchylenie uchwały organu spółdzielni za 360 zł, bądź z zakresu regulacji energetyki za 720 zł. Z drugiej strony niektórych pełnomocników mocno radował wyrok zasądzający należność główną 10.100 zł i obok niej koszty zastępstwa procesowego w wysokości 4800 zł, wydany po średnio merytorycznym sprzeciwie pozwanego w sprawie roszczeń z umowy spedycji na pierwszej rozprawie. Jeśli ta kosztowa bezinteresowność przeplata się z radością, ogólne saldo i rozrachunek powinny wyjść jednak na przyzwoitym poziomie, a jedynym wygranym staje się wówczas Skarb Państwa, do którego wpływają VAT i PIT z tych należności, w całości ponoszonych przecież przez strony postępowań. Pamiętajmy również, że nie samymi sądami i kosztami zastępstwa radca prawny żyje, a przecież część tytułów wykonawczych finalnie ląduje w kancelaryjnych archiwach z pieczęcią komornika o nieściągalności wierzytelności po wsze czasy.
Zawsze na pewno straci klient
Negatywne konsekwencje niedoszacowania w rozporządzeniach taryfowych stawek opłat za czynności radców prawnych względem rynkowych zawsze jednak uderzają w klienta. Nie sądzę, żebym dożył czasów, w których rozporządzenia taryfowe będą w pełni odzwierciedlały wysokość wynagrodzeń pobieranych przez pełnomocników w umowach z reprezentowanymi stronami postępowania, zwłaszcza że ich rozstrzał jest przeogromny, a kwoty na ogół owiane tajemnicą. Nie sądzę również, żeby obecnie ktoś zdecydował się prowadzić sprawę pracowniczą czy ZUS-owską za 180 zł, chyba że ma honor i zaszczyt czynić to jako pełnomocnik z urzędu. Oznacza to li tylko, że faktycznie klient zawsze wydatkuje na prowadzenie sprawy przez pełnomocnika znacznie większe kwoty niźli te, których zwrot gwarantować miałyby mu koszty zastępstwa przyznawane w orzeczeniu kończącym sprawę na jego korzyść.