Do 31 grudnia 2016 r. o tym, czy właściciel działki mógł ścinać drzewa bez zezwolenia, decydował obwód pnia na wysokości 5 cm. Gdy miał mniej niż 25 cm, brał piłę, a często i nie, i wycinał. Wszystko, co grubsze, wymagało pozwolenia gminy. Nawet brzózki samosiejki, które wcześniej trzeba było z mozołem policzyć. A i z uzyskaniem pozwolenia bywało różnie. Zwykły Kowalski narzekał, że nie jest o nie łatwo. Inwestor już nie, co potwierdza raport NIK. Jego kontrolerzy nie mają wątpliwości, że samorządowcy przedkładali interesy inwestorów ponad interes społeczny. A gdy biznesmeni nie dostali zgody, to się nie martwili, bo kary za wycinkę dla nich nie były wysokie.
1 stycznia 2017 r. za sprawą tzw. Lex Szyszko przyszła rewolucja. Drzewa o obwodzie do metra można ciąć bez zezwolenia. Tylko grubsze wymagają zgody gminy, ale o tym niewielu słyszało, więc piły poszły w ruch. A na ministra Szyszkę spadła fala krytyki, w tym samego Prezesa. W lutym powiedział, że jest w tym prawie lobbing, więc trzeba je zmienić. Co nastąpiło 7 kwietnia. Tyle że nie poprawiono tego, co zepsuto. PiS miał doszlifować przepisy, ale brylantu wciąż nie ma. Zgodnie z nowelą Kowalski musi zgłosić w gminie, że chce wyciąć drzewo, a ta ma dwa tygodnie na wizję w terenie. Jeśli urzędnik uzna, że drzewo nie jest pomnikiem przyrody, nie rośnie na zabytkowej nieruchomości czy terenie zielonym, wyda milczącą zgodę. Tyle że gminy wciąż nie chronią zieleni, o czym świadczy raport NIK, a co jest pomnikiem przyrody, będzie wiadomo dopiero za pół roku, gdy minister wyda rozporządzenie. Jednym słowem, przez najbliższe pół roku, jak można było ciąć, tak będzie można. Przepisy sprzed 2017 r. ograniczały święte prawo decydowania o własności, za to nowe wciąż nie chronią stuletnich drzew.
Dlatego autorzy nieprzemyślanych zmian powinni ponieść odpowiedzialność polityczną. I nie ma co czekać, aż sprawa przycichnie. Asystent prezesa Górskiego kwituje odległą przyszłość ministra: „Pan prezes to jest ludzki pan, a on (minister) niech spada na drzewo”. Na co prezes pyta retorycznie: „Tylko które?”. A jak tak dalej pójdzie z poprawianiem tego, co minister zepsuł, pytanie zacznie być boleśnie rzeczowe.