I nie chodzi tu o demonstracje przed Sądem Najwyższym zapowiadane na 4 lipca, ale o to, co wydarzy się po przymusowym odejściu prof. Małgorzaty Gersdorf w stan spoczynku.
Prezydent może mieć ogromny problem ze znalezieniem chętnego na to stanowisko. Tym bardziej że pierwsza prezes, deklarując, iż wbrew nowej ustawie zostanie do końca swojej kadencji (upływa w 2020 r.), stała się symbolem oporu wobec reform PiS, przejmując rolę, którą odgrywał wcześniej prof. Andrzej Rzepliński, były prezes Trybunału Konstytucyjnego.
Szybkie obsadzenie tego stanowiska jest więc ważne dla partii Jarosława Kaczyńskiego nie tylko ze względów merytorycznych, całej reformy SN, ale i politycznych czy wizerunkowych.
Jest z tym problem, bo środowisko sędziowskie w SN jest hermetyczne i praktycznie jednomyślne. Świadczą o tym choćby ostatnie uchwały wskazujące, że prezes Gersdorf i sędziowie, którzy skończyli 65 lat, powinni zostać na swoich stanowiskach. Podpisała je zdecydowana większość sędziów. To w połączeniu ze środowiskowym ostracyzmem sprawia, że lepiej obchodzić szerokim łukiem gorący fotel prezesa SN. A przecież kiedyś był on najwyższym zaszczytem.
Warto pamiętać, że chętnych brakowało już przy naborze do nowej Krajowej Rady Sądownictwa. O członkostwo w niej mogły się jednak starać tysiące sędziów. W SN kandydatów może być zaledwie kilkudziesięciu, a wtedy obsadzenie wszystkich stanowisk nowymi osobami może być niewykonalne.