PiS odwrócił reformę PO i połączył prokuraturę z Ministerstwem Sprawiedliwości. Teraz prokuratorzy, karzące ramię rządu, wkraczają na najwyższy szczebel sądowy. Pomoże im sędzia delegowany do resortu, profesor, który na zlecenie marszałka Sejmu przygotował opinie prawne o legalności rewolucji w Trybunale Konstytucyjnym, były sędzia od upadłości i stały komentator państwowej telewizji, a także radczyni prawna prokuratury i pełnomocniczka jednego ze znanych prokuratorów w jego procesach. To oni mają zasiadać w nowo tworzonej Izbie Dyscyplinarnej SN i sądzić występki prawników. Rada, nawet jeśli wierzy w potrzebę oczyszczenia środowiska i chce je przeprowadzić, robi to źle. Nie da się obronić szaleńczego tempa jej pracy, a tym bardziej efektów. Kandydatury są zbyt bliskie rządowi.
Czytaj także: Śledczy osądzą sędziów
Przypomnijmy, co się działo przed dobrą zmianą, gdy pojawił się jakiś kandydat do Sądu Najwyższego. Wybrany sędzia SN sporządzał analizę jego kilkudziesięciu orzeczeń, badano statystyki, a jeśli był to naukowiec – analizowano dorobek. Powstawała z tego kilkunastostronicowa opinia o kandydacie przedstawiana wszystkim członkom izby SN, do której aplikował. Kandydat rozmawiał z sędziami, potem było pierwsze głosowanie, analiza opinii i statystyk, później kolejne – całej izby SN. Na wszystko był czas. A to nie koniec sita, bo pretendent stawał jeszcze przed całym składem SN i sam się prezentował. Wynik głosowania sędziów i pełna dokumentacja wędrowały do KRS, a tam były poddawane kolejnym analizom, nie mniej wnikliwym.
Czy oglądany właśnie tryb pracy Krajowej Rady Sądownictwa, która po kilkunastominutowym spotkaniu z kandydatem i kilkuminutowej dyskusji w gronie własnym decydowała o rekomendacji, w ogóle daje się z tym porównać? Cała ta operacja jest nie do obrony i odziera przyszły Sąd Najwyższy z niezbędnej mu do działania wiarygodności. Przykro na to patrzeć. Nie zdziwię się, jeśli pod wpływem czekających nas nominacji sędziowskich z orzekania w SN zrezygnują kolejni powszechnie szanowani sędziowie – nie tylko ci, którzy z racji wieku myślą już o stanie spoczynku.
W wielkiej wymianie kadrowej składu Sądu Najwyższego króluje metoda faktów dokonanych. Zawsze skuteczna. Będzie się musiał z nią zmierzyć Trybunał Sprawiedliwości UE, który wkrótce ma ocenić reformę naszego sądownictwa. Czyżby chodziło o to, aby ubiec Trybunał?