Wszystkich nauczycieli – tych z powołania i tych z przypadku – łączy problem dość słabego wynagrodzenia w stosunku do przeżywanego zawodowego stresu i obciążenia pracą. Nic dziwnego, że chcą swoją zawodową wiedzę sprzedawać także poza szkołą. Udzielają więc korepetycji. Mają przy tym czasem dylematy moralne, gdy po południu przyjmują tych samych uczniów, których uczą przed południem w szkole. Ale korepetycji udzielają, żeby związać koniec z końcem i przy tym jeszcze mieć jakiś margines, by kupować książki czy zobaczyć kawałek świata. Bo co jest wart polonista, który nie śledzi trendów w literaturze? Albo historyk, który naucza o starożytności, a w życiu nie widział rzymskiego Koloseum?
Tacy właśnie ludzie mogą stanąć oko w oko z poborcą podatkowym. Takim, który zażąda podatku i składek ubezpieczeniowych. Od samego nauczyciela albo wręcz od jego... ucznia.
Czytaj także:Uwaga na korepetycje - rodzice zapłacą ZUS
Nie chcę nikogo zachęcać do ukrywania zarobków przed fiskusem. Są przecież tacy, którzy zakładają wręcz przedsiębiorstwa korepetycyjne, mają sporo klientów i nieźle z tego żyją. Takim bez wahania można przypisać cechy przedsiębiorcy, który swoją działalność prowadzi „w sposób zorganizowany i ciągły", jako rzecze ustawa.
Jednak to właśnie z myślą m.in. o korepetytorach stworzono przepisy o tzw. działalności gospodarczej nierejestrowanej. Miały one uwolnić taki właśnie drobny biznes od uciążliwych formalności. Nie uwolniły.