W końcu każdy chce być leczony przez najlepszego lekarza czy obsługiwany przez najskuteczniejszego prawnika. Czasy szeptanego marketingu jednak już minęły. Jego miejsce zajął marketing „społecznościowy”. I celowo używam cudzysłowu, gdyż za forami, na których umieszcza się opinie, często żadna społeczność nie stoi. Na takim portalu każdy ma prawo pisać, co zechce. Problemem jest to, że nie musi się podpisywać. A nawet jeśli, to czy skojarzymy kaczora Donalda lub Napoleona z jakąś osobą?
Sąd Najwyższy orzekł, że każdy ma prawo wyrazić w Internecie swą opinię o adwokacie, lekarzu czy architekcie. I słusznie. Wychodzi jednak na to, że można bezkarnie obsmarować dowolną osobę, nie narażając się na żadną sankcję. Internet przygotował wiadro do wylewania pomyj na lekarzy czy prawników.
Nie chodzi mi bynajmniej o blokowanie swobody wyrażania opinii. Ale gdy ktoś ma 40 kg nadwagi, łatwiej obciążyć winą za zły stan zdrowia doktora, który sobie z nią nie poradził, niż zaprzestać obżarstwa.
Internet jest kopalnią wiedzy. I jak w każdej kopalni na grudkę cennego kruszcu przypadają tony bezwartościowych kamieni. Poza możliwością znalezienia informacji globalna sieć zaoferowała użytkownikom również anonimowość. W sieci można być tym, kim się chce. Albo tym, kim chciałoby się być. Anonimowość służy szczerości, ale również kryje kłamstwa wypisywane z niskich pobudek. Bo kto udowodni, czyja wersja wydarzeń jest prawdziwa?
Na koniec przykład wpisu: „(tu nazwisko) to antypatyczny buc, którego powołaniem jest raczej służba więzienna niż zdrowia. Burak pozbawiony odrobiny kultury osobistej, traktujący pacjenta jak zło konieczne”. No to ja także wyrażę swoją opinię. Autor owego komentarza to prostak. I napisałam to ja, Miś z okienka. A teraz kochane dzieci, pocałujcie misia... Piszcie na Berdyczów.