Jeszcze w latach 80. XX wieku adwokaci byli obok profesorów akademickich i księży najbardziej szanowaną grupą zawodową w Polsce. W społecznym odczuciu adwokatura stanowiła enklawę w autorytarnym systemie władzy dającą nadzieję na sukces w sporze obywatela z jej organami. Zawód adwokata dawał poczucie wolności, ale i zobowiązywał do utrzymywania należytego poziomu intelektualnego i kulturalnego, równania do najlepszych i przyzwoitego zachowania w każdej sytuacji.
Przez kolejne 30 lat wiele się zmieniło: ustrój polityczny otrzymał wszystkie demokratyczne formy, stosunki społeczne stały się otwarte, społeczeństwo się rozwarstwiło, a wzorce zachowań i normy kultury podążają za zachodnimi. Poczucie przyzwoitości konkuruje z polityczną poprawnością, potrzebę podziwiania rodzimych elit i celebrytów zaspokajają kolorowe czasopisma. Jako że Polska była atrakcyjnym rynkiem rozwijającym się, dla adwokatów był to czas niebywałych zawodowych wyzwań i możliwości, dzięki czemu sporo rodzimych kancelarii ma dziś stabilną pozycję i z powodzeniem konkuruje z kolegami z zagranicy.
Jednocześnie następowała wszakże znacząca degradacja zawodu w społecznej hierarchii. Zejście z koturnów było tym bardziej bolesne, że towarzyszyło mu pogłębiające się rozwarstwienie majątkowe adwokatów i narastał problem nadmiaru absolwentów studiów prawniczych, które politycy rozwiązali, znosząc bariery dostępu do wszystkich zawodów prawniczych poza sędziami.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat adwokatura została zdemolowana jak żadna inna grupa zawodowa. Dla przykładu, w 2003 r. warszawska izba adwokacka liczyła 1956 adwokatów i aplikantów adwokackich, a w 2013 liczy ich 5918. Z elitarnego klubu adwokatura zmieniła się w zatłoczony, zgiełkliwy plac targowy, gdzie aby coś sprzedać, trzeba zachwalać swój towar głośniej niż inni. Najnowszym przykładem takiego zjawiska jest zamieszanie wokół adwokata Rogalskiego, który słusznie zapewne założył, że im więcej będzie o nim w mediach, tym więcej zyska klientów.
Polityczna promocja
Ostatniej deregulacji realizowanej przez poprzedniego ministra sprawiedliwości pod niejasnym hasłem merytokracji dokonano wobec zawodu już uprzednio otwartego. Zeszłoroczna polemika na łamach „Rz" z przedstawicielami MS na ten temat przekonała mnie, iż chodziło nie tyle o otwarcie, ile o polityczną promocję poprzedniego szefa resortu.