Paweł Rymarz: Nie ma dużych transakcji bez nas

Wynagrodzenie za obsługę prawną największych rynkowych przedsięwzięć to zwykle nie więcej niż pół miliona euro – mówi Ewie Usowicz Paweł Rymarz, partner zarządzający warszawskim biurem kancelarii Weil, Gotshal & Manges.

Publikacja: 27.05.2013 09:10

Paweł Rymarz, partner zarządzający warszawskim biurem kancelarii Weil, Gotshal & Manges

Paweł Rymarz, partner zarządzający warszawskim biurem kancelarii Weil, Gotshal & Manges

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Jaki przychód osiągnęła państwa kancelaria w ubiegłym roku?

Paweł Rymarz:

To tak od razu o pieniądzach?! Przecież nie podajemy przychodów do rankingu...

No pewnie, że od razu! Po pierwsze, już po rankingu „Rz". Po drugie, wynika z niego, że obsłużyliście państwo w zeszłym roku najwięcej, bo aż 15 z 29 wiodących transakcji na polskim rynku. To co z tymi pieniędzmi?

Na ulicy nie leżą, ale cały czas da się je w naszej branży zarobić. Nie podajemy przychodów w rankingach, bo można je wykazać na wiele sposobów: gotówkowo, memoriałowo i w różnych konfiguracjach dotyczących rozrachunków wewnątrz firmy – mowa o transakcjach wygenerowanych przez nas w Warszawie, przy których większość czasu pracowali prawnicy Weila w innych krajach – tak było na przykład z ITI i Vivendi. Ten przychód zasilił głównie londyńskie biuro. Według polskich sprawozdań finansowych mamy przychód ponad 100 mln zł, ale to nie rachunek gotówkowy, który jest dla nas ważniejszy.

Czy państwa przychody rosną?

Tak, ale nie proporcjonalnie do ilości transakcji, bo spadają ceny usług. Kiedy robiliśmy pierwsze międzynarodowe IPO polskich spółek (pierwsza oferta publiczna – red.) – na przykład Prokomu czy BPH, to były transakcje o wartości ok. 100 mln dol. Wynagrodzenie kancelarii stanowiło wówczas ok. 1 mln dol. Dzisiaj transakcja emisji akcji za miliard euro oznacza połowę tego wynagrodzenia.

Czy wypracowany przez warszawskie biuro przychód zostaje u państwa?

Nie. Trafia do wspólnej puli Weila, składającej się z przychodów wszystkich biur.

Czy to jest dla państwa korzystniejsze?

Różnie, jednak częściej suma wynagrodzeń partnerów w Warszawie jest niższa niż zysk wypracowany przez nasze biuro. Raczej odsyłamy więc pieniądze do „centrali".

Czy to pan podejmuje ostateczną decyzję, czy kancelaria zajmie się daną transakcją?

Bez mojej zgody się nie zajmie. Jeśli jednak chcemy obsłużyć daną transakcję, to ostateczna decyzja należy do specjalnego, globalnego komitetu, w którym zasiadam, ale nie wypowiadam się w sprawach dotyczących Warszawy. Chodzi o to, aby nie podejmować się obsługi prawnej, która długofalowo nie ma sensu.

Czyli jakiej?

Na przykład nie warto brać małej transakcji przeciwko dużemu potencjalnemu klientowi.

Przecież nie reprezentujecie państwo tzw. Kowalskiego...

Kowalskiego nie, ale jego firmę już tak. A ta, choć nie największa, proponuje niekiedy lukratywne zlecenie – np. za 100 tys. euro. Często jednak lepiej tego nie zarobić niż pozbawić się, z powodu sporu prawnego, możliwości zarobienia więcej w przyszłości.

Czasem musimy też rozważyć, czy np. możliwe będzie reprezentowanie przez nas kilku klientów w jednej aukcji – na przykład, gdy kilka funduszy private equity ściga się o jedno aktywo.

Przecież to konflikt interesów...

Nie, jeśli zgodzą się na to klienci. W takich sytuacjach mamy w kancelarii osobne zespoły, między którymi nie przepływają żadne informacje. Robiliśmy ostatnio kilka takich transakcji, nikt nie zarzucił nam nigdy wycieku informacji.

Trzeba dużo dobrej woli, żeby uznać, że między ludźmi z jednej kancelarii informacje nie przepływają...

Klienci, którzy się na to godzą, mają do nas zaufanie, zwykle pracujemy dla nich od lat. Jeśli się czegoś obawiają, to raczej przypadku, takiego jak na przykład źle zaadresowany e-mail. Musi pani wiedzieć, że firmy prawnicze często z czystego rozsądku nie chcą, aby klient podawał im kluczowe informacje. Przykładowo, gdy trzeba złożyć ofertę, prosimy, aby klient wpisał oferowaną cenę w ostatniej chwili, u siebie w biurze. Nam ta wiedza naprawdę nie jest potrzebna. To i tak biznes, w którym się zwykle wie za dużo.

Jakich jeszcze transakcji się nie bierze?

Czasem nie wypada obsługiwać jakiejś sprawy z powodu wątpliwej reputacji zlecającego. Inne odmowy wynikają z zasad etyki, między innymi z konfliktu interesów.

Co do konfliktu interesów, to mieliście państwo, zdaje się, zarzuty, że pracujecie najpierw dla jednej strony sporu, a potem dla drugiej. Chodziło o Agorę i firmę outdoorową AMS.

To sprawa sprzed chyba dziesięciu lat. Najpierw pracowaliśmy dla zarządu AMS w wewnętrznej sprawie korporacyjnej – potencjalnej obrony przed wrogim przejęciem. Potem Agora, którą wcześniej reprezentowaliśmy na stałe, postanowiła kupić AMS – reprezentowaliśmy ją więc także w tej sprawie, zresztą już po wygaśnięciu mandatu od AMS. Prezes tego ostatniego miał do nas pretensje, moim zdaniem nieuzasadnione. Z całą pewnością nie doszło tu do konfliktu interesów – nie mieliśmy informacji o kondycji AMS, które przydałyby się Agorze. A nawet gdybyśmy je mieli, i tak nie moglibyśmy ich ujawnić.

Które z ubiegłorocznych transakcji były dla państwa najtrudniejsze?

Każda z nich miała swoją specyfikę. Połączenie Azotów Tarnów i Puławy było trudne zarówno dlatego, że łączyły się duże państwowe spółki, jak i dlatego, że odbywało się to przy pewnej nerwowości Ministerstwa Skarbu Państwa. W dodatku o tej fuzji było bardzo głośno.

Tisze jedziesz, dalsze budiesz?

Nie wszyscy klienci są odporni na medialne zamieszanie, szczególnie gdy pojawiają się zarzuty np. nieuczciwości czy działania na bakier z prawem. Zdarza się to często przy wrogich transakcjach. To generalna uwaga, niedotycząca akurat Azotów.

A praca dla ITI i TVN?

To duzi, wyrafinowani gracze. Od skomplikowanej aukcji, czyli próby sprzedaży, doszło do jeszcze trudniejszego, dwupiętrowego joint venture z Vivendi. Mieliśmy do tej transakcji zaangażowanych kolegów z dwóch zespołów z Londynu, ponieważ większość transakcji odbywała się pod rządami prawa angielskiego, a główne negocjacje toczyły się równolegle w Paryżu i Londynie. Pracowały naprawdę duże zespoły prawników – po przeciwnej stronie trzy duże firmy prawnicze.

Jaka transakcja była według pana najbardziej nowatorska?

Przejęcie Eko Holdingu przez Advent International. Chociaż to niewielka transakcja, to bardzo nowatorska, jeśli chodzi o wezwanie konkurencyjne. Rodzaj szachowej rozgrywki – chodziło o to, aby odpowiednio szybko i elastycznie zmieniać warunki wezwania na akcje Eko Holdingu w zależności od postępowania konkurencyjnego nabywcy, który ogłosił wezwanie równoległe.

Jakie transakcje finansowe są najciekawsze?

Chyba emisja obligacji High Yield (o podwyższonym ryzyku i wysokiej rentowności – red).To duże transakcje i bardzo atrakcyjny sposób pozyskiwania kapitału. W dodatku za niezłe wynagrodzenie, ponieważ wymagają bardzo specjalistycznej wiedzy prawniczej. Przy takich transakcjach muszą pracować amerykańscy prawnicy. W zeszłym roku pracowaliśmy przy takich obligacjach Ciechu, będąc krajowym podwykonawcą londyńskiego biura kancelarii Shearman & Sterling. Po raz pierwszy High Yieldy przeprowadzaliśmy w latach 90. dla Netii  – to była być może pierwsza taka transakcja w Polsce.

Nad czym pracujecie państwo najczęściej?

Licząc na sztuki, to nad fuzjami i przejęciami oraz procesami.

A na pieniądze?

Fuzje i przejęcia oraz IPO. Te ostatnie to również możliwość dobrego zaprezentowania się przed bankami inwestycyjnymi, które są nieocenionym źródłem biznesu dla prawników. Także wiele naszych kontaktów z przedsiębiorcami i zarządami spółek zostało nawiązanych właśnie dzięki temu, że poznaliśmy daną firmę przy okazji IPO.

Jak się liczy wynagrodzenie kancelarii za transakcję?

Niby po stawkach godzinowych, ale z ograniczeniem do określonego pułapu kwotowego. Czyli to faktycznie ryczałt, który potem wszyscy próbują zmienić...

Wszyscy, czyli kancelarie?

Kancelarie oczekują czasem podwyższenia wynagrodzenia, wskazując na konieczność wykonania jakiejś dodatkowej pracy. Zdarza się też jednak, że klienci chcą obniżki wynagrodzenia, bo... np. brali udział w przetargu, którego nie wygrali, lub transakcja nie powiodła się z innego powodu.

Ile wynosi taki limit wynagrodzenia przy dużych transakcjach?

Zwykle nie więcej niż pół miliona euro.

A po gorzkich żalach kancelarii?

Najwyżej 10 procent więcej.

Jaka transakcja, ze wszystkich obsługiwanych przez lata, była najtrudniejsza?

Reprezentowanie Deutche Banku, który w 1999 r. chciał przejąć BIG Bank Gdański. Odbywało się to w niemiłej atmosferze – przekaz publiczny był taki, że niemiecki bank próbuje siłą przejąć polski... Włączali się w to również politycy. Pamiętam, że to była bardzo intensywna praca, spałem wtedy jakieś dziesięć godzin tygodniowo.

Nad czym chcielibyście państwo pracować częściej?

Za mało pracujemy właśnie dla banków, choć mamy świetny zespół. To klienci przyzwyczajeni do niskich cen i powtarzalnych usług kilku, dobrych zresztą, zespołów, które przed laty postawiły na tę branżę. Trudno nam tu konkurować cenowo, bo jesteśmy nieco drożsi niż „bankowe" kancelarie. Banki wydają się nie zauważać, że nie ma dużych transakcji finansowych bez nas, co zresztą widać w nowym zestawieniu rankingowym „Rz".

Ile najdłużej pracują prawnicy nad dużą transakcją?

Pół roku. Obsługa TVN i ITI trwała dziewięć miesięcy.

Mówi się, że państwa kancelaria to pupil Skarbu Państwa, który dostaje zlecenia bez przetargu. Ostatnio podobno na obsługę Polskich Inwestycji Rozwojowych.

Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Bardzo niewiele zleceń od spółek Skarbu Państwa oferowanych jest bez przetargów, nawet jeśli nie istnieje obowiązek ich ogłaszania. Akurat przy PIR pracujemy za „niebotyczne" wynagrodzenie... kilku tysięcy złotych miesięcznie. Oczywiście startujemy w różnych przetargach organizowanych przez Ministerstwo Skarbu Państwa, ale zwykle ze względu na oferowaną cenę przegrywamy. Wygraliśmy przetarg na prywatyzację Enei, ale to już jakiś czas temu.

I nam, i naszym konkurentom zdarzało się natomiast przez długie miesiące pracować dla Skarbu Państwa całkowicie społecznie lub niemal za darmo, czyli za zlecenia z wolnej ręki za kilka–kilkanaście tysięcy euro. Na przykład w ten sposób napisaliśmy statut Giełdy Papierów Wartościowych.

A cóż to za praca społeczna?

Suwerenowi nie odmawia się pracy za darmo czy za pół darmo, niezależnie od tego, kto akurat jest przy władzy. Robimy to oczywiście również dla reputacji i kontaktów.

Dla kontaktów z urzędnikami Ministerstwa Skarbu, którzy zasiadają np. w radach nadzorczych państwowych spółek?

Urzędnicy tego resortu często przechodzą potem do biznesu, nie chodzi tylko o państwowe spółki. Oczywiście, że takie kontakty mogą w przyszłości przełożyć się na zlecenia. Zależy nam na tym, aby od strony profesjonalnej mogło nas poznać jak najwięcej potencjalnych klientów. Dlatego za darmo zdarza się nam pracować również na przykład dla banków inwestycyjnych.

Jakie niespodzianki są najgorsze przy transakcjach?

Jeśli chodzi o oferty publiczne, to chyba błędy w sprawozdaniach finansowych, których prostowanie zajmuje mnóstwo czasu. Zdarzały się nam także postanowienia sądów, które były nieprzyjemnym zaskoczeniem, i mogły wynikać tylko... z niewiarygodnej niekompetencji lub korupcji. Dzisiaj się to raczej nie zdarza.

Jaki przychód osiągnęła państwa kancelaria w ubiegłym roku?

Paweł Rymarz:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Powódź i prawo cywilne
Opinie Prawne
Jędrasik, Szafraniuk: Przyroda jest naszym sprzymierzeńcem
Opinie Prawne
Marta Milewska: Czas wzmocnić media lokalne, a nie osłabiać samorządy
Opinie Prawne
Wojciech Labuda: Samo podwyższenie zasiłku pogrzebowego to za mało
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Lekcja praworządności dla Ołeksandra Usyka