Treści w Internecie - prawo nie nadąża

Przypomnijmy sobie protesty w sprawie ACTA. Media wywołały histerię skierowaną przeciwko „spiskowi korporacji” przewidującemu cenzurę w sieci oraz monitorowanie komunikowanych w niej treści. Rzecz jednak w tym, że umowa ta nie zawiera na ten temat ani słowa – pisze prawnik.

Publikacja: 17.06.2013 20:27

Oskar Tułodziecki

Oskar Tułodziecki

Foto: archiwum prywatne

Red

Od wielu lat daje się obserwować coraz większe znaczenie Internetu w prowadzeniu działalności gospodarczej. Branże bardzo odległe od branży informatycznej lub telekomunikacyjnej wykorzystują Internet do oferowania drogą elektroniczną swoich towarów i usług. Obecnie można mieć w Internecie rachunek bankowy, kupić przez Internet wycieczkę turystyczną, a także zrobić zakupy spożywcze. Nawet w handlu dobrami wartościowymi, takimi jak samochody czy dzieła sztuki, kupujący zwykle sięgają do Internetu w poszukiwaniu ofert odpowiednich dla siebie, zanim nastąpi faza bezpośredniej styczności z budzącym zainteresowanie obiektem.

Internet okazuje się istotnym źródłem informacji o podobnych ofertach oraz najkorzystniejszych cenach. Daje on szansę zaistnienia w obrocie rynkowym małym i średnim firmom, których dostęp do potencjalnych klientów byłby w przeciwnym razie niemożliwy. Jest więc wielkim paradoksem, że będąc dla większości firm i branż źródłem szansy na rozwój, Internet stanowi równocześnie wielkie wyzwanie, a niekiedy wręcz śmiertelne zagrożenie dla branży rozrywkowej i mediów, w szczególności dla firm muzycznych, filmowych czy wydawców książek i prasy. Powolne zanikanie tradycyjnych mediów oraz kurczenie się oferty producentów treści chronionych prawem autorskim stanowi nie tylko zagrożenie dla rozwoju, a może nawet przetrwania kultury, jaką znamy, ale moim zdaniem, może mieć także daleko idące negatywne skutki w sferze wolności obywatelskich i praw człowieka.

Ustawodawstwo nie nadąża

Można by zadać pytanie o przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, branże inne niż rozrywkowa i informacyjna oferują towary i usługi, których częstokroć nie można „skonsumować” wyłącznie poprzez Internet. Komunikowanie się dostawcy i odbiorcy drogą elektroniczną ułatwia więc tylko zawarcie transakcji, nie niosąc żadnych dodatkowych zagrożeń. Z kolei informacje czy też utwory artystyczne są dobrami niematerialnymi, których kopiowanie i rozpowszechnianie w Internecie jest niezwykle łatwe. W konsekwencji rodzi się pokusa, aby dystrybucję treści chronionych prowadzić na własną rękę, z pominięciem podmiotów uprawnionych.

Internet umożliwia rozpowszechnianie treści bez wiedzy i zgody podmiotów uprawnionych. Co więcej, powstawały i powstają całe modele biznesowe oparte na dystrybucji cudzych treści. Najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest jednak fakt, że w sferze dystrybucji dóbr kultury prawo ewidentnie nie nadąża za zmieniającą się rzeczywistością. Co ciekawe, powstawały i powstają regulacje prawne dotyczące zjawisk ekonomicznych w tej sferze, albowiem ustawodawcy wielu krajów i systemów prawnych dostrzegają szanse i wyzwania, które daje Internet. Mam na myśli akty prawne regulujące kontraktowanie na odległość, ochronę prywatności w sieci, przepisy przeciwdziałające atakom hakerskim czy też regulacje dotyczące podpisu elektronicznego. W każdym z tych przypadków inicjatywy ustawodawcze poprzedzone są analizą nowej rzeczywistości ekonomicznej stworzonej przez Internet.

Regulacje prawne usiłują następnie uporządkować stosunki ekonomiczne pomiędzy różnymi grupami zainteresowanych. Nikomu nie przychodzi przy tym do głowy, aby zasugerować np. biurom podróży, żeby rozdawały wycieczki za darmo, albo bankom, aby rozdawały swoje pieniądze lub godziły się na nadużycia takie jak ataki hakerskie lub kradzież tożsamości klientów. Nie, wprost przeciwnie, ułatwia się kontraktowanie za pomocą sieci i wzmaga się prawne zabezpieczenia, aby konsumenci mogli szybko i wygodnie dysponować swymi środkami zgromadzonymi w bankach. Rzecz interesująca, sfera kultury i dystrybucji jej dóbr wydaje się tej ochrony pozbawiona. Postulaty, aby po uwzględnieniu specyfiki Internetu dostosować poziom i środki ochrony utworów do nowych wyzwań, spotykają się z wrogą reakcją oraz demagogicznymi kontrargumentami.

Urok darmowych treści

Unijne dyrektywy z 2001 roku – o prawie autorskim w społeczeństwie informacyjnym oraz o handlu elektronicznym – a nawet dyrektywa o przestrzeganiu praw własności intelektualnej z 2004 roku, są wysoce nieadekwatne do tego celu, a próba implementacji nawet tych nie dość doskonałych przepisów bywa torpedowana, chyba że chodzi o zwolnienia z odpowiedzialności prawnej dostawców usług internetowych, i to w zakresie daleko wykraczającym poza standard wyznaczony prawem unijnym. Główną przyczyną wydaje się oczywisty konflikt pomiędzy wysokim poziomem praw własności intelektualnej a rozwojem przemysłu internetowego. Niski poziom ochrony stwarza dostawcom rozmaitych usług internetowych okazję do uzyskania wysokich przychodów, w formie sprzedaży samego „ruchu” w Internecie czy też wskutek pośrednictwa w „wymianie” cudzych treści odbywającej się pomiędzy osobami nieuprawnionymi, czy wreszcie wskutek oferowania usług wyszukiwania oraz agregowania „wolnych” zasobów.

Modele biznesowe są znane, a łączy je jedno: przychody są generowane wskutek zainteresowania internautów darmowymi treściami, przy czym udostępnianie tych treści odbywa się bez udziału uprawnionych, którzy mogą tylko bezradnie obserwować, jak inni zyskują na ich dziełach. Jest paradoksem, że sytuacja taka zdaje się odpowiadać rozmaitym organizacjom zajmującym się nominalnie promowaniem wolności w Internecie.

Propagując rozszerzającą się, ich zdaniem, wolność jednostki i kultury, pochwalają ten stan. Co więcej, nie tylko przeciwstawiają się one dostosowaniu prawa do wymogów rzeczywistości cyfrowej, ale jeszcze wręcz namawiają do osłabienia prawa autorskiego.

Rzecz ciekawa, te same organizacje pozostają całkowicie ślepe na prawdziwe zagrożenia praw i wolności internautów, polegające np. na nieledwie nieograniczonym eksploatowaniu ich prywatności czy też braku możliwości realizacji praw podmiotowych, w sytuacji np. naruszeń w sieci praw osobistych czy też praw do wizerunku. Osoba chcąca ustalić tożsamość sprawcy naruszenia napotka nieprzezwyciężalne bariery wynikające z prawa telekomunikacyjnego czy prawa o ochronie danych osobowych. W efekcie Internet wymyka się praktycznie spod działania systemu prawnego, a prawa obywatelskie, zarówno podmiotowe, jak i prawo do sądu, pozostają papierową deklaracją. Ten skandaliczny stan pozostaje niedostrzegany przez organizacje nominalnie walczące o prawa internautów oraz konsumentów kultury.

Wielka manipulacja

Interesującym studium postaw i reakcji społecznych, a także działań lobbingowych, była niesławnej (dla wielu) pamięci umowa międzynarodowa zwana ACTA. Pamiętamy tysięczne demonstracje i protesty oraz histerię mediów skierowaną przeciwko „spiskowi korporacji” przewidującemu cenzurę w sieci oraz monitorowanie komunikowanych w niej treści. Rzecz jednak w tym, że umowa ta nie zawiera ani słowa na temat cenzury i monitorowania treści. Tysiące ludzi zostało zmanipulowanych przez działaczy, przy aktywnym współudziale mediów, przy czym nieliczne głosy wskazujące na prawdziwą sytuację utonęły w powodzi demagogicznej histerii.

Pozwolę sobie postawić tezę odwrotną do tej, która jest obecnie lansowana. Warunkiem rozwoju kultury nie jest ułatwianie obrotu cudzymi dobrami, a wręcz przeciwnie, zapewnienie, aby wyłączność przysługująca autorom była respektowana zarówno w gospodarce tradycyjnej, jak i w nowej gospodarce opartej na Internecie. To nie autorzy powinni się „dostosować do rzeczywistości”, patrząc bezradnie, jak na owocach ich pracy bogacą się inni. To prawo powinno ukształtować rzeczywistość tak, aby umożliwić autorom zyskowną eksploatację ich dzieł w Internecie, w podobny sposób, jak kiedyś doszło do uchwalenia przepisów umożliwiających działalność bankową w Internecie; wtedy przecież nikt bankom nie doradzał, aby zakończyły działalność, bo nastała era Internetu.

Hasło głoszące, że wszyscy jesteśmy twórcami, jest chwytliwe. Ale niektórzy z nas są twórcami zawodowymi, którzy swej twórczości poświęcają całe życie i swoje pasje. Jest niewłaściwe i niemoralne, aby owoc twórczości był przedmiotem nielegalnego obrotu. Nie ożywi to kultury, co najwyżej wzbogaci dostawców Internetu i niektórych serwisów internetowych. Dzieła autorskie wymagają częstokroć dla swego powstania poważnych inwestycji. Niewłaściwe jest, aby negować prawa producentów i dystrybutorów, którzy sfinansowali powstanie dzieła i jego promocję. Jeżeli kogoś stać jest na to, aby udostępniać swą twórczość za darmo, nie jest to przecież zabronione. Nie jest natomiast właściwe dysponowanie cudzą własnością i postulowanie jej ograniczania, niezależnie czy z pobudek biznesowych, czy też ideologicznych.

Korporacje sobie poradzą

W dyskusji często pada również argument, że wzmocnienie praw własności intelektualnej w Polsce to działanie na korzyść wielkich korporacji. I tutaj mam przeciwne zdanie. Jestem bowiem przekonany, że wielkie międzynarodowe korporacje produkujące treści, wielkie wytwórnie filmowe czy muzyczne, poradzą sobie niezależnie od poziomu przestrzegania ich praw w Polsce. Co najwyżej zarobią trochę więcej albo trochę mniej. Przestrzeganie prawa w tym zakresie jest za to warunkiem przetrwania polskich autorów, producentów, wytwórni muzycznych, wydawców książek oraz mediów.

Polscy twórcy muszą utrzymać się, co do zasady, z naszego rodzimego rynku i poziom przestrzegania prawa w tym zakresie jest dla nich kwestią przetrwania. Dzieła wybitne rodzą się w wyniku długotrwałej i intensywnej pracy. Filmy i nagrania muzyczne to wielomilionowe inwestycje. Nie będą one powstawać, jeżeli nie będzie szansy na ich odpłatne rozpowszechnienie. Ma to wpływ i na rozwój kultury, i na miejsca pracy związane z rodzimą kulturą. Jeśli usłyszymy argument o rzekomym zawłaszczaniu twórczości przez pośredników, takich jak dystrybutorzy i wydawcy, poddajmy go analizie przez pryzmat kondycji naszych wydawców książek, dystrybutorów czy wydawców prasy.

Spójrzmy na kondycję takich zasłużonych instytucji kultury jak Ossolineum czy PIW i dopiero wtedy zastanówmy się, czy warto kłaść na drugiej szali argument mówiący, że wszyscy jesteśmy twórcami. Być może wzmocnienie przestrzegania praw autorskich sprawdzi się dużo lepiej aniżeli mecenat państwowy, bo w niektórych sferach dotacje na kulturę będą mogły być ograniczone lub wręcz staną się niepotrzebne.

Erozja czwartej władzy

Poziom przestrzegania praw własności intelektualnej ma również bezpośredni wpływ na prawa i wolności obywatelskie. Na naszych oczach serwisy powielające cudze treści powodują postępującą erozję tradycyjnych mediów. Powstaje ponownie pytanie, jak miałyby one dostosować się do nowej sytuacji, patrząc, jak inni przejmują i powielają wygenerowane przez nich treści, w sposób daleko wykraczający poza zakres dozwolonego użytku. Wolne media, silna czwarta władza, są niezbędnym warunkiem dalszego istnienia społeczeństwa obywatelskiego i wolności obywatelskich.

Tylko redakcja, za którą stoi silny wydawca, może rozpowszechniać treści będące nie w smak władzy, wpływowym korporacjom, lokalnym układom czy przestępczej mafii. Dziennikarze działający na zasadzie wolnych strzelców albo blogerzy mogą stanowić cenne uzupełnienie dialogu społecznego, ale roli tradycyjnych mediów nie zastąpią.

Jak wynika z powyższego, znaczenie prawa autorskiego wykracza poza interes jednej czy kilku grup interesów. Zmiany w ustawie autorskiej powinny więc służyć wzmocnieniu ochrony twórców, co przełoży się na wzbogacenie i rozwój kultury oraz przestrzeganie wolności obywatelskich.

Autor jest wspólnikiem kancelarii K&L Gates Jamka s.k. oraz członkiem Komisji Prawa Autorskiego trzech ostatnich kadencji

Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"