W „Rzeczpospolitej" z 11 lipca 2013 r. pojawił się artykuł Tomasza Wickela „Spółka jak królik doświadczalny". Autor opisał niepokojące, by nie rzec: bulwersujące podejście organów podatkowych do wykładni przepisów ustanawiających zwolnienie podatkowe dla wspólników spółek osobowych na przykładzie spółki komandytowo-akcyjnej.
Podzielam przedstawiony w artykule pogląd o wyższości wykładni językowej nad celowościową. Uważam jednak, że trzeba zwrócić uwagę jeszcze na kilka istotnych aspektów.
W wydawanych interpretacjach prymat wykładni celowościowej organy podatkowe wywodzą z faktu, że w wyniku uchwały Naczelnego Sądu Administracyjnego (sygn. II FPS 1/11) radykalnie się zmieniły zasady opodatkowania zysków akcjonariuszy spółek komandytowo-akcyjnych. W konsekwencji bezrefleksyjne stosowanie zwolnień do majątku wycofanego z takiej spółki dawałoby możliwość nieopodatkowania dochodów akcjonariusza.
Innymi słowy, zasadniczym argumentem podnoszonym przez organy podatkowe jest in dubio pro fisco. Trywializując, ich rozumowanie można sprowadzić do takiego twierdzenia: skoro literalne brzmienie przepisu daje możliwość nieopodatkowania dochodu, to należy uznać, że jest ono niewłaściwe. A co za tym idzie, trzeba odejść od wykładni językowej i przepis interpretować tak, aby udało się opodatkować dochód.
Zapędy organów...
Czy coś pozwala obronić takie podejście? W mojej ocenie nie. W naszym porządku prawnym nie ma normy, która ustanawiałaby zasadę „opodatkowania wszelkich dochodów". Tego rodzaju domniemanie, choć niewątpliwie przydatne z punktu widzenia dyscypliny budżetowej, nie istnieje. Trudno zatem je respektować, zwłaszcza że służy najwyraźniej jako podstawowy argument, aby ignorować wykładnię językową.