Podczas ostatniej wizyty w USA premier Mateusz Morawiecki wziął udział w „Transatlantyckim dialogu" na Uniwersytecie Nowojorskim. Temat spotkania brzmiał: „Europa i Stany Zjednoczone: Dialog Transatlantycki - 15 lat Polski w Unii Europejskiej". Podczas debaty premiera z prof. Josephem H.H. Weilerem padły słowa, które wzbudziły spore oburzenie. Premier, próbując wytłumaczyć sytuację Polski po przejściu z epoki komunizmu do demokracji, nawiązał do sytuacji sądownictwa we Francji pod rządami Vichy i francuskiej reformy sądownictwa przeprowadzonej w okresie powojennym. Nie padły, co prawda, słowa wprost porównujące polskich sędziów do nazistowskich kolaborantów, ale już samo porównanie sytuacji Polski w 2019 r. z sytuacją Francji po 1945 r. wzbudziło wzburzenie.
Czytaj także: Sądownictwo uniknęło dekomunizacji - piszą ofiary komunistycznych represji
Naziści i komuniści
Nie pierwsze to wydarzenie medialne. Na początku swojej kadencji premier Morawiecki postanowił podzielić się z czytelnikami amerykańskiego magazynu „Washington Examiner" przemyśleniami na temat sądów. Wówczas również padł argument odwołujący się do totalitarnej przeszłości polskich sędziów. W tej retoryce premier nie jest osamotniony. Na Kongresie Prawników Polskich 20 maja 2017 r. wiceminister sprawiedliwości Grzegorz Warchoł stwierdził, że główną przyczyną nieprawidłowości w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce jest nierozliczenie się ze zbrodni sądowych systemu komunistycznego.
Sytuacja jest nieporównywalna. Gdyby taki argument padł w 1956 r. – byłby słuszny. Gdyby padł w 1989 r. – byłby trochę naciągany (nie ta skala działań reżimu). Ale obecnie, 30 lat po zmianie ustroju, jest całkowicie wątpliwy.
Warto jednak przeanalizować sposób rozumowania polityków partii rządzącej, zwłaszcza, że ma on wyraźne przełożenie na działania legislacyjne. Poglądy te opierają się na przekonaniu, że polskie sądy zostały przeniesione z epoki komunizmu, gdyż w 1989 r. nie przeprowadzono ich weryfikacji. W związku z tym sędziowie bronić mają rozumianego szeroko „postkomunizmu". W tym dość dziwnym rozumieniu znaczenia słów „postkomunistą" staje się np. represjonowany w stanie wojennym prof. Adam Strzembosz, zaś „antykomunistą" – poseł Stanisław Piotrowicz, który w tamtym czasie był prokuratorem.