Jednym z naszych podstawowych zajęć są wizyty w sądach. Niektórzy twierdzą, że to właśnie sól zawodu prawnika. Sala sądowa, rozprawy, procedury. Inni wskażą, że lepiej ich unikać, gdyż często powodują niepotrzebne komplikacje i sprawę, którą prowadzimy, łatwiej zakończyć bez uciekania się do sądowej drogi. Nie mnie jednak rozstrzygać, która z opinii jest najpowszechniejsza i prawdziwa.
Istotne jest, by zrozumieć, że sąd to miejsce, z którym mimo wszystko każdy z praktykujących prawników musi się po prostu oswoić. Jedni je lubią, inni unikają. Tak czy owak, to niekiedy nasze podstawowe miejsce pracy.
A praca powinna przynosić wiele zadowolenia. I nie chodzi mi o wygranie sprawy. To przecież zawsze miłe uczucie dla radcy prawnego czy adwokata. Rzecz w tym, by sądy były przyjazne również dla pełnomocników.
Wiele mówi się o poprawie wizerunku wymiaru sprawiedliwości i wskazuje, że trzeba zacząć właśnie od sądów. To tam bowiem obywatel z „całą mocą i perspektywą" spotyka się z wymiarem sprawiedliwości. Jeśli to spotkanie okaże się zderzeniem, to na nic kampanie wizerunkowe, bo własne odczucia są najbardziej trwałe.
Jakoś jednak nie zauważyłem, żeby w tym kontekście poruszano kwestię współpracy organów sądownictwa z prawnikami. Rzesze obywateli są oczywiście ważne, ale gdzie jesteśmy MY? To przecież MY stanowimy również o jakości i sprawnym działaniu wymiaru sprawiedliwości. Co ważne, MY również jesteśmy obywatelami. Co z tego, że przychodzimy do gmachu sądu najczęściej w sprawach służbowych...