To groteskowe. Odchodzący premier na ostatnim posiedzeniu Sejmu naobiecywał wiele. Nalewając przed swoją dymisją do baku Platformy świeżego paliwa, dał jej napęd w sondażach wyborczych.
Z wystąpień samego Tuska i jego ministrów wynikało, że dla każdego będzie coś pozytywnego. Powody do radości oprócz emerytów i rencistów miały szczególnie rodziny wielodzietne. Dowiedziały się, że nie tylko odpis podatkowy na trzecie i czwarte dziecko ma zwiększyć się o 20 proc. , ale również ruszy mechanizm pozwalający skorzystać z preferencji mimo niskiego podatku. Przypomnijmy, że kwotę ulgi odlicza się od PIT. Większość rodzin wielodzietnych ma na tyle niskie dochody i płaci na tyle niską daninę, że nie może odliczyć ulgi w całości (chodziło o blisko milion rodzin). Po zmianach urząd skarbowy miałby im zwracać maksymalną kwotę odliczenia. W efekcie obecna ulga na dzieci miała być przekształcona w coś w rodzaju zasiłku .
Teraz, kiedy opublikowano projekt ustawy, która ma wprowadzić reformę ulgi na dzieci, okazuje się, że premier nie powiedział wszystkiego.
Z projektu wynika bowiem, że z preferencji nie skorzystają np. rodziny niepłacące składek do ZUS, czyli spora grupa obywateli zatrudniona dziś na tzw. umowach śmieciowych (mamy ich najwięcej w Europie).
Oznacza to, że mająca kosztować 1,7 mld zł reforma ulg niekoniecznie musi być taka kosztowna. Premier po prostu, przedstawiając ją w Sejmie, pewnie już był zajęty snuciem planów swojej kariery w Unii Europejskiej i coś tam przypadkiem pominął.