A państwo skapitulowało, nie uniosło jej ciężaru. Mimo wielu prób, zapowiedzi, kilkunastu projektów ustaw, a nawet jednej uchwalonej i zawetowanej przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, zerwanie i rozliczenie się z haniebną komunistyczną przeszłością się nie powiodło.
Sądowy proces reprywatyzacyjny zaczął się w latach 90., kiedy stało się jasne, że na władze III RP nie ma już specjalnie co liczyć. Po latach batalii sądowych zaczęło zapadać coraz więcej wyroków nakazujących zwrot. Początkowo wiele z nich było ignorowanych, a urzędnicy wymyślali coraz to nowe powody, aby nie oddać nieruchomości, obchodząc niekorzystne w swoim pojęciu orzeczenia. Machina jednak ruszyła i wydawało się, że niemoc państwa, a także mentalność urzędnicza zostały raz na zawsze wzruszone. I ci, którzy za wszelką cenę próbowali nie dopuścić do reprywatyzacji, znaleźli się pod ścianą.
Nic bardziej mylnego. To, że peerelowska mentalność jest wiecznie żywa, pokazują właśnie władze Warszawy, które sprytnie chcą utrudnić zwrot nieruchomości zawłaszczonych dekretem Bieruta, wymyślając obowiązujące na terenie miasta tzw. mikroplany.
Mają one mają uniemożliwiać zmianę dotychczasowej funkcji obiektów czy zburzenie ich i postawienie np. biurowców. Od tradycyjnych planów zagospodarowania odróżnia je to, że są tworzone tylko dla pojedynczych nieruchomości, dla jednej lub kilku działek. Celowo są niewielkie, gdyż mają jak najszybciej uregulować status nieruchomości, która ma zostać zwrócona następcom dawnych właścicieli, wywłaszczonych po II wojnie światowej. Mikroplan ma to zablokować.
Ten nowy pomysł antyreprywatyzacyjny forsowany jest mimo świadomości, że na dłuższą metę nie ma szans powodzenia i zapewne rozsypie się w starciu przed sądami. To obłudne działanie, którego celem jest maksymalne utrudnienie i wydłużenie czasu zwrotu zawłaszczonego mienia.