W ostatnich miesiącach przedstawiciele władzy ustawodawczo- wykon a w c z e j przekroczyli kolejne granice ingerowania w porządek konstytucyjny zakładający uwzględnienie w ramach podziału władzy państwowej również niezależnej władzy sądowniczej. Mowa o uchwalonej przez Sejm na posiedzeniu 15 stycznia 2015 r. ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, która po poprawkach wprowadzonych 7 lutego 2015 r. na XX posiedzeniu Senatu wraca do Sejmu. Najpewniej, mimo płynących z zewnątrz zastrzeżeń, zostanie przyjęta. O ustawie tej, która w środowisku sędziowskim zyskała miano Lex Biernacki od nazwiska byłego ministra sprawiedliwości, powiedziano i napisano już wiele, notabene wyłącznie negatywnie. Nawet jej twórcy nie próbują jej publicznie bronić. Czynią to tylko wtedy, gdy muszą, w parlamencie, w sposób zresztą obrażający inteligencję wszystkich słuchaczy. Oczywiście, jak zwykle z projektami ministra sprawiedliwości w dziedzinie ustroju sądów powszechnych, bez skutku.
Odporni na argumenty
Minister sprawiedliwości czy szerzej: klasa polityczna od lat cierpi na nieuleczalną chyba odporność na argumenty. By nie szukać daleko, ta sama władza polityczna obsadzająca to samo ministerstwo właściwie przed chwilą likwidowała małe sądy, by wymiar sprawiedliwości działał lepiej, a teraz małe sądy przywraca. Dlaczego? Oczywiście również po to, by wymiar sprawiedliwości działał lepiej.
Mogłoby to nawet być zabawne – tyle że oni marnują nie swoje, ale nasze, podatników, pieniądze. Niestety ta radosna twórczość nie ogranicza się do marnotrawienia środków publicznych, ponieważ jej efekt nie jest nawet neutralny z punktu widzenia sprawności postępowań, a więc gwarantowanego w art. 45 Konstytucji RP prawa do sądu. Efekt i w tym zakresie jest jednoznacznie negatywny. To też nie nowość, w końcu wbrew zdrowemu rozsądkowi i opiniom wszystkich zainteresowanych marnują pieniądze i przedłużają postępowania już od paru lat na nowego „Misia", zwanego nagrywaniem rozpraw.
Niemcy czy Austriacy mają w sali rozpraw sędziego z dyktafonem za 50 euro, a nazajutrz czy za kilka dni skrócony protokół pisemny zawierający niezbędne dla dalszego toku postępowania dane. My mamy w sali rozpraw sędziego, protokolanta, zawieszający się i przedłużający w większości spraw tok procesu ultranowoczesny sprzęt za 50–60 tys. zł. A potem wyproszony u prezesa, często po tygodniach, plik kartek utrwalających wszelkie chrząknięcia i inne dźwiękowe atrakcje fundowane sądowi i stronom przez obecnych na sali – zwany stenogramem.
W Lex Biernacki pod hasłem usprawnień odbiera się sędziom choćby niewielki wpływ na to, co się w sądach będzie działo. Odbiera się kompetencje władcze kolegiom wybieranym przez sędziów, a praktycznie pełnia polityki personalnej w sądach przechodzi w ręce nominatów ministra, czyli prezesów. Ogranicza się i tak nikły wpływ na działalność okręgów sądowych sędziom sądów rejonowych, powracając po niespełna trzech latach parytetu w zgromadzeniach sędziów okręgu do proporcji 2/3 sędziów czy przedstawicieli sądu okręgowego i 1/3 przedstawicieli sądu rejonowego. Gwarantuje wiceministrom wiele kompetencji ministra, żeby przypadkiem „jakiemuś tam" Sądowi Najwyższemu czy komukolwiek innemu nie przyszło do głowy twierdzić, że ich decyzje są nielegalne – jak to się stało całkiem niedawno przy przenoszeniu sędziów. Wprawdzie delikwenta złapano za rękę, ale okazało się, że winni są wszyscy dookoła, tylko nie on. Przewidując słusznie, że ta reforma tak samo usprawni postępowania jak wszystkie poprzednie, profilaktycznie jej twórcy zakładają rozszerzenie katalogu kar dyscyplinarnych poprzez obniżenie wynagrodzenia.