Reforma sądownictwa a sabotaż

Nasi reformatorzy wymiaru sprawiedliwości jak socjaliści u „Kisiela" bohatersko walczą z trudnościami w innym ustroju nieznanymi. Ich reformy są zawsze dobre i tylko sabotaż nieodpowiedzialnych sędziów powoduje, że deklarowane cele nie zostały osiągnięte – pisze sędzia.

Publikacja: 28.02.2015 23:01

Reforma sądownictwa a sabotaż

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W ostatnich miesiącach przedstawiciele władzy ustawodawczo- wykon a w c z e j przekroczyli kolejne granice ingerowania w porządek konstytucyjny zakładający uwzględnienie w ramach podziału władzy państwowej również niezależnej władzy sądowniczej. Mowa o uchwalonej przez Sejm na posiedzeniu 15 stycznia 2015 r. ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, która po poprawkach wprowadzonych 7 lutego 2015 r. na XX posiedzeniu Senatu wraca do Sejmu. Najpewniej, mimo płynących z zewnątrz zastrzeżeń, zostanie przyjęta. O ustawie tej, która w środowisku sędziowskim zyskała miano Lex Biernacki od nazwiska byłego ministra sprawiedliwości, powiedziano i napisano już wiele, notabene wyłącznie negatywnie. Nawet jej twórcy nie próbują jej publicznie bronić. Czynią to tylko wtedy, gdy muszą, w parlamencie, w sposób zresztą obrażający inteligencję wszystkich słuchaczy. Oczywiście, jak zwykle z projektami ministra sprawiedliwości w dziedzinie ustroju sądów powszechnych, bez skutku.

Odporni na argumenty

Minister sprawiedliwości czy szerzej: klasa polityczna od lat cierpi na nieuleczalną chyba odporność na argumenty. By nie szukać daleko, ta sama władza polityczna obsadzająca to samo ministerstwo właściwie przed chwilą likwidowała małe sądy, by wymiar sprawiedliwości działał lepiej, a teraz małe sądy przywraca. Dlaczego? Oczywiście również po to, by wymiar sprawiedliwości działał lepiej.

Mogłoby to nawet być zabawne – tyle że oni marnują nie swoje, ale nasze, podatników, pieniądze. Niestety ta radosna twórczość nie ogranicza się do marnotrawienia środków publicznych, ponieważ jej efekt nie jest nawet neutralny z punktu widzenia sprawności postępowań, a więc gwarantowanego w art. 45 Konstytucji RP prawa do sądu. Efekt i w tym zakresie jest jednoznacznie negatywny. To też nie nowość, w końcu wbrew zdrowemu rozsądkowi i opiniom wszystkich zainteresowanych marnują pieniądze i przedłużają postępowania już od paru lat na nowego „Misia", zwanego nagrywaniem rozpraw.

Niemcy czy Austriacy mają w sali rozpraw sędziego z dyktafonem za 50 euro, a nazajutrz czy za kilka dni skrócony protokół pisemny zawierający niezbędne dla dalszego toku postępowania dane. My mamy w sali rozpraw sędziego, protokolanta, zawieszający się i przedłużający w większości spraw tok procesu ultranowoczesny sprzęt za 50–60 tys. zł. A potem wyproszony u prezesa, często po tygodniach, plik kartek utrwalających wszelkie chrząknięcia i inne dźwiękowe atrakcje fundowane sądowi i stronom przez obecnych na sali – zwany stenogramem.

W Lex Biernacki pod hasłem usprawnień odbiera się sędziom choćby niewielki wpływ na to, co się w sądach będzie działo. Odbiera się kompetencje władcze kolegiom wybieranym przez sędziów, a praktycznie pełnia polityki personalnej w sądach przechodzi w ręce nominatów ministra, czyli prezesów. Ogranicza się i tak nikły wpływ na działalność okręgów sądowych sędziom sądów rejonowych, powracając po niespełna trzech latach parytetu w zgromadzeniach sędziów okręgu do proporcji 2/3 sędziów czy przedstawicieli sądu okręgowego i 1/3 przedstawicieli sądu rejonowego. Gwarantuje wiceministrom wiele kompetencji ministra, żeby przypadkiem „jakiemuś tam" Sądowi Najwyższemu czy komukolwiek innemu nie przyszło do głowy twierdzić, że ich decyzje są nielegalne – jak to się stało całkiem niedawno przy przenoszeniu sędziów. Wprawdzie delikwenta złapano za rękę, ale okazało się, że winni są wszyscy dookoła, tylko nie on. Przewidując słusznie, że ta reforma tak samo usprawni postępowania jak wszystkie poprzednie, profilaktycznie jej twórcy zakładają rozszerzenie katalogu kar dyscyplinarnych poprzez obniżenie wynagrodzenia.

Oczywiste jest przecież, że reformy są zawsze dobre i tylko sabotaż nieodpowiedzialnych sędziów powoduje, że chybiają celu. Nasi reformatorzy wymiaru sprawiedliwości jak socjaliści u „Kisiela" bohatersko walczą z trudnościami w innym ustroju nieznanymi. Oczywiste jest zatem, że władza prawdziwa – polityczna – musi się przed niecnymi praktykami sabotażystów bronić – stąd poszerzenie katalogu represji.

Zamykanie ust

Jeśli chodzi o samo zagrożenie postępowaniem dyscyplinarnym, zwłaszcza po zwiększeniu potencjalnej represji i przedłużeniu czasu, w którym może się ono toczyć (bo i to projekt przewiduje), to większość sędziów porzuci nawet myśli o sabotowaniu słusznej reformy np. poprzez jej krytykę w mediach czy parlamencie lub na przykład odmowę spędzenia kolejnego upojnego weekendu czy nocy w sądzie. W końcu nic nie przebije „rozrywki" w postaci odsłuchiwania dziesiątek godzin zeznań świadków czy biegłych. Nie po to przecież dano nam „przywilej" nienormowanego czasu pracy, byśmy twierdzili, że mamy też inne niż służbowe obowiązki – np. rodzinne czy, o zgrozo, prawo do wypoczynku.

W końcu optimum to urlop na „wypisanie się z uzasadnień". Szkoda tuszu, by to wszystko opisywać. Może się nam to podobać lub nie, ale nie da się odmówić autorom projektu konsekwencji.

Nawet odwołanie do kolegium sądu apelacyjnego od podziału czynności, jakkolwiek nie zostało zniesione (może spodziewany sprzeciw środowiska był zbyt duży, bo jest to jedyny instrument, który zabezpiecza sędziego przed samowolą prezesa), musiało zostać zmienione: teraz pomimo odwołania trzeba będzie wykonywać obowiązki zgodnie ze zmienionym, choć zaskarżonym podziałem. Czyli np. przeniesiemy sędziego z wydziału A do wydziału B (bo np. był „niegrzeczny"), a tym samym jego sprawy rozdzielimy na pozostałych sędziów z A, a jemu przydzielimy sprawy odebrane sędziom z B. Gdyby odwołanie zostało uwzględnione, operację trzeba by powtórzyć, wywołując chaos, a co najmniej dokładając zbędnej pracy administracyjnej w dwu wydziałach.

Teoretycznie wpływu na decyzje kolegiów sądów apelacyjnych ta perspektywa mieć nie będzie, w praktyce może być różnie – można się obawiać, że po zmianie jeszcze trudniej będzie przekonać je do interwencji i uchylenia decyzji prezesa, skoro pociągnie to za sobą takie zamieszanie organizacyjne. Logicznym dopełnieniem tej antysędziowskiej, czyli antypaństwowej, nowelizacji jest osłabienie pozycji sędziów sądów rejonowych nie tylko względem prawdziwej władzy politycznej, ale i sędziów innych, wyższych instancji.

Dwóch na ćwierćwiecze

Zakłada się dalsze ograniczenie praw tych właśnie, którzy stanowiąc większość polskich sędziów, rozstrzygają większość spraw i z różnych przyczyn są chyba nadal najbardziej niepokorną częścią braci sędziowskiej. Tendencję tę widać od lat, a jej przejawem jest praktyczny brak na tym poziomie sądownictwa własnych organów mających realne kompetencje, na których działalność sędziowie sądów rejonowych mają wpływ.

Jest wprawdzie zebranie sędziów, ale wyposażone tylko, i to w ograniczonym zakresie, w kompetencje opiniotwórcze w procesie wyborczym prezesa, oraz jest prezes, na którego wybór sędziowie mają ograniczony wpływ. Teoretycznie są sędziowie tego szczebla również w Krajowej Radzie Sądownictwa – ale w ćwierćwiecznej historii tego organu był jeden w latach 2002–2006, a teraz (od 2014 r.) mamy drugiego. Zaiste, godna reprezentacja przez 25 lat w organie liczącym 25 osób.

Widać tę tendencję również we wspomnianej już zmianie składów zgromadzeń sędziowskich w okręgach, widać ją także w dążeniu do pauperyzacji sędziów w ogólności, a sędziów sądów rejonowych w szczególności. Trudno bowiem uwierzyć, że w sprawie słynnych już kilometrówek chodzi o oszczędności, jak to z uporem godnym lepszej sprawy w Sejmie i Senacie przekonywał podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Wojciech Hajduk. 10 milionów złotych rocznie to w kosztach funkcjonowania państwa, a nawet kosztach wymiaru sprawiedliwości suma nieledwie pomijalna – koszt przykładowo wyposażenia w gadżety do nagrywania 20 sal rozpraw. Znajcie miejsce w szeregu

W takie bajki nie wierzą nawet dzieci i było to podnoszone także w toku prac parlamentarnych np. przez przedstawiciela KRS. Ze skutkiem wiadomym, czyli żadnym. Cel jest inny, chodzi o pauperyzację, a może jeszcze bardziej o pokazanie miejsca w szeregu, uwidocznienie, że: „co zechcemy, to zrobimy, bo to my – politycy – jesteśmy jedyną prawdziwą władzą".

Zmiana polega na nadaniu nowej treści art. 95 § 3 ustawy o ustroju sądów powszechnych: „W razie uzyskania zgody, o której mowa w § 2, sędziemu, który awansował na wyższe stanowisko sędziowskie, przysługuje zwrot kosztów przejazdu z miejsca zamieszkania do siedziby sądu, siedziby wydziału zamiejscowego lub siedziby ośrodka zamiejscowego utworzonego poza siedzibą sądu, ustalonych na zasadach obowiązujących przy ustalaniu wysokości należności przysługujących pracownikom z tytułu podróży służbowej na obszarze kraju". Przepis jest dość czytelny – zwrot kosztów przejazdu ma dotyczyć wszystkich sędziów, którzy awansowali na wyższe stanowisko sędziowskie – ergo, ci, którzy obejmują pierwsze stanowisko sędziowskie, wiedzą, na co się piszą, więc chcąc je objąć, godzą się albo na przeniesienie do siedziby sądu, albo na finansowanie dojazdów z własnej kieszeni.

Oddając głos prawdziwemu twórcy i promotorowi tej poprawki W. Hajdukowi: „Kandydując na pierwsze stanowisko sędziowskie, niezależnie od tego gdzie, decydujemy się na to, że będziemy w tym sądzie pracować, chcemy w nim pracować i w efekcie decydujemy się również na to, że powinniśmy zgodnie z tą normą mieszkać w miejscowości, która stanowi siedzibę sądu. Chcącemu nie dzieje się krzywda. Jeśli nie mieszkamy w miejscowości stanowiącej siedzibę sądu, to dojeżdżamy na własny koszt" – stenogram z posiedzenia Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka z 17 grudnia 2014 r.

Oczywiście przy okazji wiceminister nie omieszkał wprowadzić w błąd wszystkich tam obecnych, stwierdzając: „Proszę państwa, te argumenty były badane również przy reorganizacji sądów. Nie ma sędziów rejonowych, którzy mieszkają sto kilometrów od miejsca zatrudnienia". Od ręki mogę podać kilka przykładów sędziów dojeżdżających powyżej stu kilometrów do sądu, a gdybym popytał, byłbym w stanie podać więcej. Do tego chyba jednak musimy się przyzwyczaić – w końcu to niepierwszy raz i zapewne nieostatni.

Po prostu ich wyłączy

Formalny inicjator tej rzekomo poselskiej poprawki poseł Robert Kropiwnicki (PO), zgłaszając ją, nie znał jej treści, co wyraźnie widać na nagraniu posiedzenia podkomisji z 21 października 2014 r., któremu zresztą przewodniczył (dostępne na stronie Sejmu). Nie zatroszczył się również o to, by członkowie Komisji tę treść poznali. Znowu ze stenogramu posiedzenia z 17 grudnia 2014 r.: „Poseł Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska (SLD): Proszę państwa, ja przyznam, że mam dzisiaj duży dyskomfort. Dlatego że, po pierwsze, nie mam tekstów tych poprawek, więc tylko mniej więcej słyszę, o czym się mówi. Ale wydaje mi się, zresztą po temperaturze dzisiejszego posiedzenia to widać, że powinniśmy nad tym tematem rozmawiać wcześniej.

To wszystko powinno wyjść z podkomisji. To naprawdę nie są rzeczy, które możemy załatwić pstryknięciem palców, tym bardziej że nie dysponujemy tekstami, po prostu ich nie mamy. Korzystam z uprzejmości pana mecenasa, który umożliwia mnie i koleżance siedzącej obok wgląd w treść tych poprawek. No tak się nie da pracować, to jest zbyt poważna sprawa. Poseł Robert Kropiwnicki (PO): Pani poseł, przepraszam, ale poprawki zostały skserowane, tylko niestety nie zostały dostarczone. Ale za chwilę pani poseł je dostanie. Przepraszam bardzo".

W pewnej chwili chyba jednak pan poseł się zorientował, że poprawka, której formalnie jest autorem, ma dotyczyć nie tylko nowo mianowanych sędziów, ale wszystkich – także tych, którzy np. 20 lat temu uzyskali nominacje i zgodzili się orzekać w odległym sądzie zapewne tylko dlatego, że państwo zgodziło się koszty dojazdu finansować. W końcu nie w każdym powiecie może np. znaleźć zatrudnienie dla małżonka, więc przenosiny „na prowincję" wykluczał. Na szczęście wiceminister Hajduk, znawca również konstytucyjnie gwarantowanej zasady ochrony praw nabytych,wątpliwości pana posła w mig rozwiał: „RK: Chciałbym zapytać pana ministra o kwestię, o której mówiła pani sędzia Kamińska, a więc dotyczącą przepisów przejściowych. Czy państwa zdaniem przepis ten będzie czytelny i zrozumiały dla wszystkich? WH: W mojej ocenie wejście w życie tego przepisu spowoduje, że od momentu jego wejścia w życie będzie on obowiązywał wobec wszystkich, bo taki po prostu jest skutek tego przepisu. Brak normy przejściowej powoduje, że przepis obowiązuje od momentu wejścia w życie zmiany.

RK: Przepraszam bardzo, ale chcę dopytać. ...Czy nie będzie takiej sytuacji, że to prawo nabyte i czy nie będzie to skarżone. O to mi chodzi. WH: „Proszę państwa. Prawo nie działa wstecz, nikt nie będzie musiał zwracać żadnych kosztów. Chodzi o to, że są to, proszę państwa, zwroty kosztów dojazdu. Tę kwestię można regulować w różny sposób. Jeżeli minister ustali rozporządzeniem niższą stawkę, to sędziowie będą otrzymywali niższą stawkę. Jeżeli ustawa wyłączy grupę sędziów z przywileju otrzymywania zwrotu kosztów dojazdu, to po prostu ustawa ich wyłączy i te osoby nie będą tego zwrotu kosztów otrzymywały. Dziękuję". Przykładów dialogów jak z Barei mógłbym podać więcej, ale nie chodzi o epatowanie nimi.

W końcu skoro państwo jest teoretyczne, to i proces legislacyjny teoretycznie rządzi się regułami, które maluczcy mogą przeczytać w konstytucji. Sam tryb wprowadzenia tej poprawki wywołał natychmiastową, ostrą, ale jak najbardziej adekwatną reakcję KRS w postaci stanowiska z 6 listopada 2014 r. w przedmiocie uniemożliwiania Krajowej Radzie Sądownictwa wypełniania ustawowego obowiązku opiniowania aktów prawnych. Ze skutkiem znowu oczywistym – żadnym. Zresztą nie tylko ten organ został pozbawiony prawa do wypowiedzenia się na jej temat – pominięto szereg, i to nie byle jakich, podmiotów (SN, NSA, TK i MON), których ona bezpośrednio dotyczy.

Prawdziwa władza jest jedna i nie należą do niej ani sądy – najwyższych nie wyłączając – ani organ stojący na straży ich niezależności, czyli KRS. To wszystko jest bardzo czytelne, wręcz prymitywne, ale brutalna siła nie potrzebuje finezji argumentacyjnej. Wystarczy uświadomić sędziom, że koszty dojazdu nie będą pokrywane, awans służbowy z natury rzeczy nie może dotyczyć wszystkich, a minister wcale nie musi się zgodzić na przeniesienie sędziego – znani są sędziowie, którzy od wielu lat usiłują się przenieść do innej miejscowości, a minister, nie tłumacząc się wcale, odmawia.

Licz na siebie

Pracuj ponad siły, ponoś koszty, a jak nie, to zawsze możesz złożyć urząd – dziesiątki chętnych czekają na twoje miejsce. Nie masz gwarancji żadnej stabilności życiowej, nie dotyczy cię zasada ochrony praw nabytych. Cóż z tego, że kiedyś zdecydowałeś się pełnić służbę w miejscowości X, mieszkając w Y, gdyż zagwarantowano ci zwrot kosztów przejazdu – teraz ci to odbierzemy i wcale nie musimy przenieść cię do sądu w miejscowości, w której mieszkasz. Nieważne, że gdy zaczynałeś tę służbę – to jeżeli jesteś kobietą, po przepracowaniu jako sędzia 25 lat, a jeżeli jesteś mężczyzną, to po przepracowaniu lat 30 – miałeś prawo odejść w stan spoczynku – teraz będziesz pracował do 67. roku życia. Cóż z tego, że godziłeś się pracować w zależności od potrzeb, czyli z reguły powyżej ośmiu godzin dziennie w zamian za to, że gdy czasowo nie będziesz do tej pracy zdolny z powodu choroby, państwo wypłaci ci pełną pensję – teraz dostaniesz około 75 proc. (nawet nie 80 proc. jak pracownicy, bo tak projekt napisano, by jeszcze więcej sędziom uszczknąć – funkcjonariuszom służb mundurowym obniżono wówczas do 80 proc.).

Co nam zrobisz? Nic. Możemy ci jeszcze parę rzeczy zabrać i pies z kulawą nogą się o ciebie nie upomni, a wielce prawdopodobne, że gawiedź się ucieszy, nie rozumiejąc, że to w jej interesie jest, by na przykład zatrzymanych w pobliżu antyrządowej demonstracji osądzili niezawiśli sędziowie, a nie urzędnik w todze i z łańcuchem z orłem w koronie na piersi, który boi się własnego cienia. Więc lepiej siedź cicho, bądź grzeczny i nie podskakuj.

Powyższe ma ten jeszcze walor, że można pokazać tym, którzy orzekając w wyższych instancjach, mają większy wpływ na rzeczywistość (w końcu to ich decyzje są ostateczne), że prawdziwa władza może wobec nich postąpić tak samo jak wobec tych „górników dołowych" z rejonów. Tym z sądowych wyżyn pewne uprawnienia się odbiera, jednak mniej. Niech zobaczą, że może być im gorzej, i wyciągną odpowiednie wnioski.

Podporządkować sądy

Na tym czytelnym obrazie niszczenia niezależnego sądownictwa i podporządkowywania sędziów władzy politycznej jest tylko jedna rysa. Otóż (a możemy się tego tylko domyślać, bo takie zgłaszane znienacka poprawki mają to do siebie, że są uzasadniane w sposób wyżej przedstawiony), chyba się panom Hajdukowi, Kropiwnickiemu, Zientarskiemu et consortes czegoś nie doczytało albo jest w tym jakiś głębszy zamysł, którego na razie nie dostrzegam. Wszystko wskazuje na to, że chcieli się zająć podporządkowaniem władzy politycznej sądów powszechnych, zapewne wychodząc z założenia, że na inne przyjdzie jeszcze czas. Rzecz jednak w tym, że do ustawy ustrojowej dotyczącej sądów powszechnych odwołują się inne ustawy i trzeba odrobinę wyobraźni, by nie zmienić przypadkiem czegoś, czego zmieniać nie chcemy. To dotyczy w szczególności kosztów dojazdów samochodem prywatnym, gdyż żadna ustawa szczególna tej materii nie dotyczy – wszystkie opierają się na mechanizmie z u.s.p. – właśnie zmienianym. I tak, zgodnie z art. 29 ustawy z 29 listopada 2012 r. – Prawo o ustroju sądów administracyjnych, do sędziów wojewódzkich sądów administracyjnych stosuje się w tym zakresie u.s.p. Zgodnie zaś z art. 49 tej ustawy do sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego stosuje się reguły dotyczące sędziów Sądu Najwyższego. Art. 8 § 1 ustawy z 23 listopada 2012 r. o Sądzie Najwyższym nakazuje stosowanie w sprawach w tej ustawie nieuregulowanych u.s.p. Wprawdzie zgodnie z art. 47 § 2 ustawy o Sądzie Najwyższym: „Sędziemu mieszkającemu w innej miejscowości przysługuje bezpłatne zakwaterowanie w Warszawie oraz zwrot kosztów przejazdu i dodatek z tytułu rozłąki z rodziną na zasadach określonych w przepisach w sprawie wysokości i warunków wypłacania świadczeń urzędnikom państwowym przeniesionym do pracy w innej miejscowości", jednak owo odesłanie do rozporządzenia Rady Ministrów z 2002 r. powoduje, że należałoby chyba zwracać owe koszty dojazdu w wysokości odpowiadającej kosztom biletu miesięcznego na dojazd publicznym środkiem transportu, i to tylko wówczas, gdy możliwy jest codzienny dojazd do sądu – gdyby nie odesłanie do u.s.p.

Art. 70 § 1 ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o ustroju sądów wojskowych wprost nakazuje stosowanie do sędziów wojskowych art. 95 u.s.p. Wreszcie zgodnie z art. 6 ust. 8 ustawy z 1 sierpnia 1997 r. o Trybunale Konstytucyjnym: „W zakresie nieuregulowanym w ustawie do praw i obowiązków oraz odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów Trybunału stosuje się odpowiednio przepisy dotyczące praw i obowiązków oraz odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów SN". Oznacza to z pewnością, że w zakresie kosztów dojazdu z miejsca zamieszkania do siedziby sądu tak jak sędzia sądu rejonowego zostanie potraktowany nie tylko sędzia sądu okręgowego i apelacyjnego, który przychodzi do wymiaru sprawiedliwości z zewnątrz, np. z adwokatury, z korporacji radców prawnych czy ze świata nauki, ale również sędzia wojskowy, sędzia administracyjny, sędzia SN czy TK – w końcu, cytując ponownie wspominanego już klasyka: „Chcącemu nie dzieje się krzywda. Jeśli nie mieszkamy w miejscowości stanowiącej siedzibę sądu, to dojeżdżamy na własny koszt".

To wersja optymistyczna, tj. zakładająca, że sformułowanie: „awansował na wyższe stanowisko sędziowskie" należy rozumieć potocznie, tzn. objąć nim np. „awans" ze stanowiska sędziego sądu rejonowego albo okręgowego na stanowisko sędziego wojewódzkiego sądu administracyjnego albo też „awans" z sądu apelacyjnego do SN. Wersja pesymistyczna (być może z perspektywy ministra: optymistyczna) jest taka, że nie mamy tu do czynienia z awansem na wyższe stanowisko sędziowskie, ale z przeniesieniem na inne stanowisko sędziowskie – wówczas będzie należało i do takich sędziów zastosować wyżej opisaną zasadę podsekretarza Hajduka. Jeszcze bardziej zagmatwana stanie się sytuacja sędziów NSA, którzy po utworzeniu w 2004 r. wojewódzkich sądów administracyjnych i przeniesieniu ich tam z zachowaniem prawa do tytułu i wynagrodzenia. Niektórzy z nich nadal tam orzekają, podczas gdy inni orzekają w NSA – co często wiąże się z dojazdami do Warszawy. Czy oni także zostali „awansowani" w rozumieniu art. 95 § 3 u.s.p., zwłaszcza gdy przed przyjściem do sądownictwa administracyjnego od razu na stanowisko sędziego NSA, byli na przykład praktykującymi adwokatami lub profesorami nauk prawnych? Konia z rzędem temu, kto rozwikła tę zagadkę.

Ewentualnie jeszcze wchodzi w grę, w wypadku wszystkich sędziów tych trzech najwyższych sądów RP niemieszkających w Warszawie, zwrot kosztu biletu miesięcznego środkiem transportu publicznego, ale tylko pod warunkiem że sędzia codziennie do swego sądu dojeżdża – jak tego wymaga rozporządzenie Rady Ministrów.

Będzie się działo

Szkoda czasu i wysiłku, by to wyśmiewać – wystarczy tylko zwrócić uwagę, że do najwyższych instancji z natury rzeczy wybierani winni być najlepsi kandydaci, z reguły już z odpowiednim stażem pracy i w bardziej zaawansowanym niż w wypadku sędziów z sądów rejonowych wieku, z ustabilizowaną sytuacją życiową, którzy niekoniecznie pochodzą z Warszawy lub chcą i powinni się do niej przenieść. Nadto, w efekcie jego wdrożenia, powstaną niezrozumiałe nierówności pomiędzy sędziami – koledzy z jednego wydziału sądu okręgowego mieszkający w tej samej miejscowości i dojeżdżający z niej do innej, gdzie mieści się sąd, będą traktowani całkowicie odmiennie: ten, który awansował z rejonu, będzie otrzymywał zwrot kosztów dojazdu, a ten, który wcześniej był radcą prawnym czy adwokatem, już nie.

Jak się wydaje, z najwyższym zainteresowaniem wszyscy powinniśmy się przyglądać dalszym losom tej ustawy. Podejrzewam, że sporo ciekawego jeszcze wokół niej będzie się działo – i to już niebawem, skoro ma wejść w życie zasadniczo 1 czerwca.

Autor jest sędzią, wiceprzewodniczącym Zespołu Informacyjnego SSP Iustitia.

W ostatnich miesiącach przedstawiciele władzy ustawodawczo- wykon a w c z e j przekroczyli kolejne granice ingerowania w porządek konstytucyjny zakładający uwzględnienie w ramach podziału władzy państwowej również niezależnej władzy sądowniczej. Mowa o uchwalonej przez Sejm na posiedzeniu 15 stycznia 2015 r. ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, która po poprawkach wprowadzonych 7 lutego 2015 r. na XX posiedzeniu Senatu wraca do Sejmu. Najpewniej, mimo płynących z zewnątrz zastrzeżeń, zostanie przyjęta. O ustawie tej, która w środowisku sędziowskim zyskała miano Lex Biernacki od nazwiska byłego ministra sprawiedliwości, powiedziano i napisano już wiele, notabene wyłącznie negatywnie. Nawet jej twórcy nie próbują jej publicznie bronić. Czynią to tylko wtedy, gdy muszą, w parlamencie, w sposób zresztą obrażający inteligencję wszystkich słuchaczy. Oczywiście, jak zwykle z projektami ministra sprawiedliwości w dziedzinie ustroju sądów powszechnych, bez skutku.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Znasz Tomasza Szmydta, a powiem ci kim jesteś
Opinie Prawne
Szewdowicz-Bronś, Małecki: Zbudujmy przejrzysty nadzór nad służbami specjalnymi
Opinie Prawne
Jerzy Kowalski: Szambo… szambu nierówne
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Tomasz Szmydt – sędzia, wariat czy szpieg?
Opinie Prawne
Isański: Podatek dochodowy od spadku i darowizny? Dlaczego prawo tego zabrania