Sądy w Polsce stały się państwem w państwie. Konieczne jest więc zwiększenie uprawnień ministerstwa czy innych instytucji kontrolnych nad nimi – powiedział mediom przed kilkoma dniami jeden z byłych już ministrów sprawiedliwości.
Myślę sobie, że ta publicystyczna teza, nie po raz pierwszy wypowiedziana, przyświecała naszemu ustawodawcy i legislatorom, którzy nie bacząc na protesty sędziów i generalnego inspektora ochrony danych osobowych, dali ministrowi sprawiedliwości i jego urzędnikom potężne narzędzie, tj. możliwość grzebania w aktach i dokumentacji sądowej obywateli.
O zagrożeniach dla wolności obywatelskich związanych z tą decyzją pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej" wielokrotnie. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy: jak w Polsce przyspieszy proces zacierania się trójpodziału władzy.
Małymi kroczkami władza wykonawcza i ustawodawcza coraz swobodniej podchodzą do fundamentalnych konstytucyjnych zasad. Tak ważna poprawka jak możliwość grzebania przez ministra w aktach nie była nawet konsultowana ze środowiskiem sędziowskim, a jego protesty zignorowano.
Nie pierwszy raz. Bo w Polsce, młodej demokracji, trójpodział władzy jest czysto iluzoryczny. Podczas świąt narodowych, rocznic państwowych, przecinania wstęg i otwierania nowych mostów jest jak najbardziej zachowywany z całą pompą i blichtrem. Przestaje istnieć, gdy zaczyna się polityka. Wtedy nikt już nie pamięta, że trójpodział władzy nie jest celem samym w sobie, ale czemuś służy. Wyobraźnia legislatorów i ich zleceniodawców tak daleko jednak nie sięga. Łatwiejsza jest publicystyczna ścieżka, coraz modniejsza w resorcie sprawiedliwości.