Latem tego roku na listy adwokatów i radców prawnych z uprawnieniami wpisanych zostanie kolejnych 5 tys. nazwisk. To kandydaci, którzy w tym roku zdawali korporacyjne egzaminy zawodowe. Dla tych, którzy już dziś kiepsko sobie radzą, to niedobra wiadomość. Jeszcze większa konkurencja, a przecież już dziś, szczególnie tym najmłodszym, o klienta trudno. Korporacyjni prawnicy, którym się nie powiodło, próbują szczęścia w innych zawodach, coraz częściej sędziowskim.

Jeszcze przed kilku laty o wolny sędziowski wakat ubiegali się głównie asystenci i referendarze. Pierwsi nieprzypadkowi chętni z wolnych zawodów (adwokaci, radcy prawni, notariusze) pojawili się sześć lat temu. Z roku na rok ich przybywa. W minionym 2014 r. ich liczba była o 80 proc. większa niż w 2013 r. W dodatku każdy z zainteresowanych zmianą zawodu startował na kilka, a nawet kilkanaście wakatów. Z jednej strony to dobrze. Od lat się mówi, że zawód sędziego powinien stać się koroną zawodów prawniczych. Dziś jest głównie koroną zawodów: asystenta i referendarza. Z drugiej strony sędziowie od lat narzekają na nadmiar pracy i obowiązków. Podczas spotkań szeroko rozumianego środowiska prawniczego często zachęcali kolegów z innych korporacji do starań o nominację. Powoli tak się dzieje.

Cała sprawa ma też trzecią stronę. Do sądów mieli przychodzić doświadczeni adwokaci, radcy, notariusze. Ci, którzy dobrze funkcjonują, zabezpieczyli sobie przyszłość, a na koniec kariery chcą wykorzystać swoje doświadczenie i wiedzę. Nadal jednak mało realne jest, aby o urząd sędziego startowali najlepsi czy najbardziej znani adwokaci czy radcy. Powód? Mało atrakcyjne zarobki. Tak więc naturalną konsekwencją nadmiaru prawników na rynku jest to, że na nominację mają ochotę głównie ci, którzy nie poradzili sobie na wolnym rynku, choć nie twierdzę, że niewiele potrafią.