Z dobrze rozumianą polityką karną, tą zaprogramowaną w przepisach prawa karnego materialnego i procesowego, z reguły się nie dyskutuje. To prerogatywa władzy publicznej. Sądom oraz prokuratorom i innym organom ścigania pozostaje skrupulatnie stosować się do obowiązujących ustaw, które ustalają, za co i w jaki sposób karać lub reagować inaczej (aspekt materialny), a także jak się do tego zabrać (aspekt proceduralny). Nie da się natomiast potulnie milczeć, gdy w mających wejść w życie ustawach karnych z daleka widać brak koncepcji czy rozwiązania zgoła antykoncepcyjne w relacji do deklarowanych, a nawet oczywiste błędy. Byłoby to nieprzyzwoitością wobec demokratycznego państwa prawnego z korzeniami w art. 2 konstytucji.
Mowa o hybrydowej ustawie z 20 lutego 2015 r. o zmianie ustawy – Kodeks karny oraz niektórych innych ustaw (DzU z 2015 r., poz. 396; dalej w skrócie: nowela), dla której godzinę zero wyznaczono w większości na 1 lipca, tak jak dla tyleż słynnej, co kontrowersyjnej tzw. wielkiej nowelizacji kodeksu postępowania karnego, uchwalonej 27 września 2013 r. (DzU z 2013 r., poz. 1247, z późn. zm.).
Uwaga, miny
Czegóż to w noweli nie ma! W kilkudziesięciu jednostkach redakcyjnych art. 5 i art. 12 pierwotny sznyt reformy procesu karnego zmienia się nie do poznania. Prawnicy, którzy uczestniczyli w szkoleniach na temat pierwowzoru, bądź którzy opanowali ów temat w ramach samokształcenia, powinni jak najszybciej o tym zapomnieć. Muszą czytać wszystko od nowa. Wnioski wprawiają tymczasem w osłupienie.
Okazuje się bowiem, iż ulepszona reforma procedury karnej potwierdza tylko jedno: że uporczywe nowelizowanie ustaw kodyfikacyjnych grozi rozsadzeniem systemu. I stało się. Mniejsza o obcy europejskiej kulturze prawnej, niedopracowany pomysł amerykanizacji postępowania dowodowego metodą drastycznej redukcji inicjatywy sądu karnego czy o nowalijki dla bogaczy w postaci podniesienia do rangi dowodu prywatnych, kosztownych ekspertyz specjalistów w danej dziedzinie. Trudno. Jeżeli władza sobie życzy wzrostu liczby niesłusznych skazań i uniewinnień, to niech się potem tłumaczy z niego przed wyborcami. Gorsza wydaje się perspektywa pójścia w ślady zasady prawdy formalnej, czyli rzeczywistości wynikającej li tylko z dowodów przeprowadzonych przez strony, i to w odpowiednim czasie – tej kakofonii rozwiązań kolidujących z sobą, czasem zgoła zgrzytających.
Wymownym tego przykładem jest rozklonowany nowelą art. 335 § 1 k.p.k., przewidujący jedną z dróg do konsensualnego załatwiania spraw sądowych. Byłoby to możliwe po uzgodnieniu z oskarżonym, który przyznaje się do winy, kar lub innych środków przewidzianych za zarzucany mu występek już w następstwie wniosku prokuratora o wymierzenie delikwentowi tychże i obciążenie go kosztami, bez potrzeby wnoszenia aktu oskarżenia. Sęk wszakże w tym, że zapomniano o rozstrzygnięciu, w jakiej roli procesowej delikwent wystąpi przed sądem. Zasadniczą wątpliwość w tej materii budzi pozostawiony bez zmian art. 71 § 2 k.p.k., definiujący oskarżonego jako osobę, przeciwko której wniesiono oskarżenie do sądu, a także osobę, co do której prokurator złożył wniosek o warunkowe umorzenie postępowania. Pytanie brzmi: czy rzeczony wniosek można uznać za „oskarżenie"? Bo jeśli nie, sąd byłby zmuszony wydać wyrok skazujący względem podejrzanego, za którego przepis § 1 art. 72 k.p.k. uważa osobę, co do której wydano postanowienie o przedstawieniu zarzutów albo której postawiono zarzut w związku z przystąpieniem do przesłuchania w charakterze podejrzanego. Owo skazanie kończyłoby zatem postępowanie przygotowawcze, a nie jurysdykcyjne, co razem wzięte trąci nonsensem. Tak oto wychodzi na jaw, że twórcy wtórnych zmian w nowym modelu procesu karnego, reformując tył, zapomnieli o przodzie ustawy. Owszem, takie coś w przeszłości reformatorom już się przytrafiało, jednakże sporadycznie, w nieporównywalnie mniejszej skali. Poza tym kiedyś na błędy ustawodawcze reagowano błyskawiczne, czego dowodzi nowelizacja ustawy z 6 kwietnia 1997 r. – Przepisy wprowadzające kodeks karny (DzU nr 88, poz. 554, z późn. zm.), przeciwdziałająca wycięciu przez przeoczenie w pień pozakodeksowych przepisów karnych. Teraz zaś prawotwórca okopuje się i nie chce o niczym słyszeć, co – nawiasem mówiąc – świadczy o jego krótkowzroczności. Wszelako nie chodzi o akty prawne, które znikną z porządku prawnego z upływem obecnej kadencji parlamentu. I później ktoś do nich zajrzy, ocenzuruje je, zacznie wyliczać straty i szukać winnego.