Dopiero po sześciu latach od ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego, że Amber Gold nie ma zezwolenia na wykonywanie czynności bankowych, i po czterech latach od wkroczenia ABW do spółki ruszył proces prezesa i jego żony oskarżonych o oszustwa znacznej wartości.
To prawda, że oszukanych jest 19 tys. klientów spółki, więc śledztwo musiało potrwać, na dodatek już na początku trafiło na przeszkodę. Z kilku ośrodków zajmujących się ekspertyzami w takich sprawach tylko jeden zaoferował jej wykonanie, na dodatek zażyczył sobie ponad 2 mln zł. Prokuratura pokonała tę rafę, ale czy z kolei nie skierowała sprawy na kolejną? W akcie oskarżenia wskazała bowiem, że sąd powinien przesłuchać 430 świadków, tymczasem w marcu i kwietniu sąd wyznaczył 11 sesji, co oznacza w najlepszym razie przesłuchanie, powiedzmy, 50. A przecież niektórzy będą chorować, nie stawiać się z innych przyczyn.
To kolejny proces z tasiemcową listą świadków, choć można przewidzieć, że wielu będzie powtarzać to, co mówili inni. To prawda, że w tej sprawie jest dużo poszkodowanych, ale mamy przecież jeszcze sądy cywilne. Owszem, dobrze jest, gdy sąd karny nakazuje naprawienie szkody, ale pierwszym celem procesu jest ustalenie sprawcy przestępstwa i jego skazanie.
Spora tu rola sędziego, ale to procedura karna powinna nakazywać i umożliwiać sprawny, by nie powiedzieć: szybki, proces, choć takie obserwujemy w demokracjach zachodnich.
Jak długo wymiar sprawiedliwości nie opanuje tej umiejętności, a ćwierćwiecze Trzeciej RP pokazało, że ma z tym chroniczne trudności, tak długo nie będzie budził respektu, brak respektu prowokuje zaś do łamania prawa.