Jeśli wejdzie w życie, mogą zapomnieć o niższych mandatach. Zresztą nie będą też mogli odmówić ich przyjęcia. Wszystko po to, by do sądów trafiało mniej spraw.
Ministerstwo zakłada, że taki kierowca, który już mandat dostał (bo nie będzie mógł go nie przyjąć), będzie miał mniejszą motywację do tego, aby odwołać się do sądu. A jeśli już znajdzie się taki namolny, który do sądu jednak poleci – zadbano o to, by za to porządnie zapłacił. Nie wywalczy bowiem niższej kary, bo sąd nie będzie mógł orzec mniej, niż jest w taryfikatorze.
Sama idea odciążania sądów, do których trafia zdecydowanie za dużo spraw dotyczących wykroczeń, jest dobra. Tyle że jakoś przy okazji wychodzi, że... kierowcom obrywa się zdecydowanie częściej niż innym. Od paru lat mają sukcesywnie zaostrzane kary i podwyższane mandaty. Coraz więcej „trafia się" im też okazji do utraty prawa jazdy. Jest bardzo prawdopodobne, że od stycznia nie będą już mogli redukować punktów karnych.
Do tego jeszcze okazuje się, że policja działa ostatnio wobec kierowców bez podstawy prawnej – tak jak przy akcjach typu „trzeźwy poranek", czy też odbierając prawa jazdy tym, którzy przekroczyli o 50 km/h prędkość w terenie zabudowanym, a nie mają przy sobie dokumentu.
Wychodzi na to, że nawet jak się tym kierowcom raz coś uda zyskać, a nie stracić, to... nie mogą z tego korzystać. Tak było z możliwością skrócenia zakazu prowadzenia pojazdów, jeśli kierowca złapany na jeździe po pijanemu zamontuje w samochodzie alcolock (urządzenie badające trzeźwość przed uruchomieniem silnika). Tyle że długo nikt z tego nie mógł skorzystać, bo przez ponad rok nie wydano niezbędnego rozporządzenia.