Niby to oczywiste. Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, najpodlejszej organizacji PRL, siłowo wspierającej totalitarny ustrój zabójstwem, szantażem, łamaniem sumień, skazywaniem na śmierć cywilną, donosicielstwem, zakłamaną edukacją i setką innych przymiotników, nie mogli teoretycznie wejść do nowego ustroju. To prawda, dla tych najgorszych nie było już pracy w nowych służbach. Z powodzeniem mogli jednak odcinać kupony od swoich karier, tworząc własne biznesy lub przechodząc na wysokie emerytury. Żyli dobrze i dostatnio.
Państwo przez całe dekady starało się trzymać z daleka od problemu. Co prawda w 2009 roku PO obniżyła emerytury osobom z cywilnych służb specjalnych PRL i członkom WRON, w tym gen. Jaruzelskiemu. Dzisiejszy projekt nowej ustawy idzie jednak znacznie dalej i szerzej. Zakłada, że emerytury i renty nawet 30 tys. funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL spadną do maksymalnie średniego świadczenia w ZUS.
To ważna decyzja, ale też symboliczny gest. Nie chodzi bowiem o odwet, zemstę, ale przyzwoitość i sprawiedliwość, a także o precyzyjny kompas oceny PRL dla przyszłych pokoleń.
Ten kompas był wielokrotnie psuty. Pochowanie gen. Jaruzelskiego z honorami na Powązkach czy trzymanie się jak najdalej przez prokuraturę od tzw. szafy Kiszczaka, którą odważono się otworzyć dopiero po jego śmierci, dobrze pokazało (i to całkiem niedawno), w jakim żałosnym położeniu jest państwo, jeśli chodzi o rozliczenie i zerwanie z komunistyczną przeszłością.
Obniżenie esbeckich emerytury jest próbą nadrobienia tego, co przez dekady zaniedbywano, likwidacją mentalnych uwikłań, zakazanych rewirów, w których funkcjonowało państwo. A czyniło normę z tego, co absolutnie nie powinno nią być.