Co pracodawca ma do zaoferowania w zamian? Niezwykle często pół roku pracy bez wynagrodzenia, z uwagi na odbywanie obligatoryjnych praktyk w sądach i prokuraturach, a tym samym ograniczone zaangażowanie w pracę kancelaryjną, a po upływie tego okresu – przy odrobinie szczęścia – zawarcie umowy na piśmie i wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej z możliwością okazjonalnego stawania w sądzie z upoważnienia innych adwokatów oraz mówienie o aplikancie z takim samym zaangażowaniem emocjonalnym, a niekiedy podobnie przedmiotowym traktowaniem, jakie wynika z codziennego używania sformułowań „moja kancelaria", „moja toga", „mój aplikant". Dodatkowo, jeśli okaże się, że młody adept adwokackiego fachu faktycznie, tak jak tego od niego oczekiwano, jest samodzielny i podejmuje próby zarządzania własnym czasem i domowym budżetem, np. poprzez przyjmowanie odpłatnych zleceń od adwokatów lub radców spoza kancelarii, pracodawca gotów jest go pouczyć, iż reprezentowana przezeń postawa godzi w istotę prawniczego fachu, którego wartością są przede wszystkim doświadczenie i wiedza starszych, a nie entuzjazm młodszych. Niepodporządkowanie się temu porządkowi rzeczy może wywołać długofalowy konflikt interesów i konieczność szukania innego zatrudnienia.
Niestety, choć adwokatura za sprawą ustawodawcy musiała zmienić swe oblicze, nie dostrzegła, iż mamy XXI w., w którym standardem powinno być płacenie godziwego wynagrodzenia za pracę, w tym także tę świadczoną przez aplikantów przyuczających się do wykonywania zawodu.
Nie wydaje się zatem sprawiedliwe oczekiwanie, że aplikant będzie pracował za darmo lub za godzinową stawkę pozwalającą jedynie na kupienie 3 kg bananów (zgodnie z danymi GUS: 4,31 zł/kg), 300 g herbaty (4,27 zł/100 g), czy kilogram sera twarogowego półtłustego (12,81 zł/kg), lecz nie wszystkich tych produktów naraz – wobec świadomości, iż roczna opłata za aplikację to wydatek ponad 5 tys. zł.
Mówi się wprawdzie, że jeśli młody człowiek nie będzie mógł się na rynku utrzymać, zmieni profesję. Do tego czasu jednak adwokatura poprzez drążące jej środowisko nieprawidłowości może dojść do punktu, w którym próby choćby ustawowej jej reanimacji nie odniosą spodziewanego efektu. Procesy przemian w palestrze – z jednej strony nadużywanie przymusowego położenia aplikantów, z drugiej postępujące ubożenie ich pracodawców i patronów, erozja relacji i wartości takich jak koleżeństwo i solidarność czy szacunek do przedstawicieli starszego pokolenia powodują, że trudno dostrzec jakiekolwiek światło w tunelu.
Niełatwo także zrozumieć, jakie idee przyświecają młodym ludziom decydującym się na wybór aplikacyjnej drogi. Być może wielu daje się zwieść złudną wizją życia w dobrobycie, jaki nierozerwalnie kojarzy się z zawodem adwokata. Jeśli zaniechamy publicznego mówienia, jak wygląda rzeczywistość, i nie zechcemy wysłuchać młodego pokolenia, wysoce prawdopodobne jest, iż każdego roku równocześnie z radością związaną ze zdaniem egzaminu zawodowego lub wcześniej – wstępnego, przyjdzie konfrontacja z szarą rzeczywistością. A ta w wielu wypadkach odbiegać będzie od wyobrażeń. Okaże się, że adwokat częściej prowadzi zwykłe sprawy niż wielomilionowe transakcje handlowe i raczej zastanawia się, z czego zapłacić ZUS, niż w jaką nieruchomość zainwestować oszczędności, których przecież nie ma, a wykonywana praca dająca przyzwoite pieniądze jest po prostu nudna i nie rozwija intelektualnie. Do wyboru zostaną dwie możliwości: frustracja wywołana nieciekawą, ale satysfakcjonującą finansowo pracą, lub pasjonująca profesja i brak pieniędzy.