Można wręcz odnieść wrażenie, że od kilku tygodni trwa żałoba nie po brytyjskim myślicielu, tylko po polskiej prawicowej inteligencji. Inteligencji pogrążonej w rozpasanym samozadowoleniu, skupionej od kilku lat wyłącznie na konsumowaniu płynących z ministerstw i państwowych instytucji fruktów, a w wolnym czasie pielęgnującej własne uprzedzenia i irracjonalne lęki. W tej jeremiadzie sporo jest faktycznego opisu rzeczywistości, tylko dlaczego to właśnie osoba i myśl Scrutona stały się lustrem, w którym polski konserwatysta powinien zobaczyć wszystkie swoje zmarszczki i blizny?
Kilka dni temu minęła okrągła, a niemal zupełnie przemilczana, rocznica śmierci Józefa Mackiewicza. Pisarza pamiętanego dziś głównie ze względu na radykalne odrzucenie komunistycznego systemu, ale kompletnie zapomnianego, jeżeli chodzi o źródła, z których jego radykalizm czerpał. Autora, którego wrażliwość i światopogląd ukształtowała pasja przyrodnika. Jego antykomunizm nie wyczerpywał się w politycznym sprzeciwie, nie brał się z intelektualnej niezgody na bolszewizm. Był protestem wobec gwałtu, którego komunizm dopuszczał się na całej rzeczywistości: przyrodzie, kulturze, codzienności. Miał Mackiewicz jeszcze w sobie to, czego wszystkim nam dzisiaj najbardziej brakuje: zmysł całości, uniwersalizm myślenia.
To dlatego potrafił tak celnie atakować konkretne kłamstwa i ideologiczne wynaturzenia, że patrzył na nie z perspektywy całości. Prawicowa, nie tylko przecież polska, krytyka współczesności osiada tak często na mieliźnie, bo jest rozproszona, fragmentaryczna, skupia się na oddziałujących na wyobraźnię efektach, pomijając przyczyny, które jest w stanie wychwycić tylko wrażliwość. Ale ta musi być wyćwiczona w poezji i konkrecie, szumie liści i nieszczerym spojrzeniu. Banalnych drobiazgach, od których Mackiewicz zaczynał budować swoje powieści, artykuły i reportaże. Swój sprzeciw, który – nie tylko w Polsce – nie ma sobie równych.