Widać już wyraźnie, że rząd Donalda Tuska nie zamierza dokonywać radykalnych zmian w państwie. Jest częściowo kontynuatorem polityki PiS, a częściowo powraca do marazmu rządów Marka Belki. W życiu publicznym odżywają zarówno patologie III RP, jak i konflikty społeczne IV RP.
Możliwość masowych protestów nauczycieli i lekarzy to już nie prawdopodobny scenariusz, lecz niemal pewność. Obydwa konflikty zafundował sobie rząd na własne życzenie. Od pierwszego stycznia miała wejść rewolucja w systemie zatrudnienia lekarzy. Planowano skrócić czas pracy i przez to zwiększyć możliwość dorobienia poza miejscem zatrudnienia. Było to możliwe, ale pod warunkiem pozyskania znacznych środków. Rząd PiS przygotował taki scenariusz, przesuwając środki z Funduszu Pracy na leczenie. Wymagało to natychmiastowych działań nowej ekipy. Tu jednak mamy zupełną bezradność, a wręcz obstrukcję spowodowaną niechęcią do PiS-owskich pomysłów.
Ekipa Tuska ma wprawdzie stabilną większość, ale już widać, że zaczyna dryfować tak jak rząd Belki
W przypadku nauczycieli wyraźnie widać, że ekipa Tuska świadomie nie mówiła wyborcom prawdy, aż do momentu, gdy trzeba było podejmować decyzje. Nauczyciele i lekarze poparli PO, a teraz ich rozgoryczenie szybko przerodzi się w protesty.
Jeszcze groźniejszym zapalnikiem mogą okazać się aspiracje górników. Kończy się okres prosperity finansowej kopalń. Zapotrzebowanie na energię nie jest w stanie wydźwignąć cen polskiego węgla do takiego poziomu, by można było dalej zwiększać środki przeznaczone na płace. Liberalny rząd raczej dokona redukcji kosztów pracy kopalń, a to kłóci się z potrzebami górników, którzy mają już dosyć wyrzeczeń. W dodatku środowiska górnicze są raczej niechętne nowej ekipie i podejrzliwie będą patrzeć na każdy ruch rządu Tuska.