Ja również – podobnie jak Krzysztof Koehler, dyrektor TVP Kultura – dostałem kosza od Jarosława Marka Rymkiewicza, który odmówił przyjęcia zaproszenia do „Kinematografu” z powodu ideowej postawy antytelewizyjnej. Ale inaczej niż dyrektor Koehler („Rewolucja w czasach popkultury”, „Rz” z 7.05.2008) nie mam o to żalu ani nie widzę błędu poety w tej odmowie.
Rymkiewicz mieści się na krawędzi sprzeciwu zarówno wobec tandety kulturalnej, jak i politycznej. Autor książki i zwolennik „Wieszania” zdrajców jest także przeciwnikiem pokazywania się w kiepskim towarzystwie. Jednak nie traci z tego powodu wpływu, bo jego książki i postępki omawiają gazety. Dochodzi więc do przekazu treści postawy krytycznej, chociaż nie przez ich autora. To my, wyrobnicy popkultury telewizyjnej nieco wyższego sortu, musimy wyjaśniać, co artysta chciał nam przez to powiedzieć.
Koehler ma trochę więcej racji, krytykując marksistów kulturalnych za deklaracje w obronie popkultury, gdy sami nią gardzą. Ale zauważmy, że gardzą masowymi produktami, ale też się nimi inspirują, wynosząc wyżej popularne treści za pomocą ironii. Ironia udziela odbiorcom ich dzieł dystans do przeżycia. W ten sposób kulturowi marksiści tworzą szczebel pośredni między konsumpcją a refleksją, jaka przystoi człowiekowi duchowo dojrzałemu. Ułatwiają awans umysłowy ludzi wykluczonych z kultury wysokiej przez brak dobrego smaku albo wykształcenia.
Nie tylko marksiści uważają, że kultura służy do walki o władzę. Wskazane przez Koehlera chrześcijaństwo, rzekomo bezinteresowne w tym względzie, bardzo chętnie bierze udział w walce o rząd dusz i to nawet za pomocą środków administracyjnych. W wypadku Kościoła motywem może być zbawienie wieczne człowieka, ale także interes instytucji. W wypadku rewolucji chodzi o zbawienie doczesne, jak również o interes partii, nie mniej walka o władzę trwa po obu stronach. Nie rozumiem, jak dyrektor TVP Kultura może nie dostrzegać zjawiska dominacji za pośrednictwem religii, choć należy to do podręcznikowej wiedzy o kulturze.
Powoli i z trudem, ale jednak stajemy się społeczeństwem obfitości. Walka o chleb dla ludu traci rację bytu