Ludzie, którym obiło się o uszy, że mamy wojnę cywilizacji, i którzy coś tam słyszeli o książce Samuela P. Huntingtona „Clash of Civilisations”, są przekonani, że ta wojna toczy się między dwiema stronami. Dwiema cywilizacjami.
Jedną z nich reprezentują (niekoniecznie w tej kolejności, to zależy od osobistych upodobań) prezydent Bush, Myszka Miki, giełda nowojorska, hamburgery, Kaplica Sykstyńska, swoboda seksualna, globalizacja i coca-cola. A drugą Osama bin Laden, ajatollahowie z Iranu, bandy zamaskowanych obdartusów podkładających bomby i strzelających do wszystkiego, co się rusza, daktyle, zakwefione baby w workach, walki plemienne i rzezie, kto bardziej subtelny, wspomni najwyżej Avicennę i Kordobę. O obyczaju mycia nóg przed wejściem do meczetu jakoś się nie mówi, a ja w ramach zbliżania cywilizacji chętnie bym wprowadził go w naszych kościołach, zwłaszcza na wsi.
Wracając do wojny cywilizacji, to toczy się ona także w Polsce i ma charakter wojny domowej. Jeśli tego nie dostrzegamy, to dlatego, że brak nam profesorów z perspektywą cywilizacyjną Huntingtona, którzy by zjawisko dostrzegli i opisali. Może zresztą są, ale nie mają czasu, zajęci sporządzaniem listów otwartych przeciwko Instytutowi Pamięci Narodowej i zniesieniu habilitacji. A tymczasem wojna cywilizacji w Polsce się toczy i toczy Polaków.
Ostatnią potyczkę, która miała miejsce na posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, obserwowałem z zapartym tchem w telewizji. Toczono tam walkę o prawa służb tajnych i specjalnych do prowadzenia równie tajnych i specjalnych akcji i o pozbawienie mediów i dziennikarzy prawa do ujawniania takich akcji i informowania o nich opinii publicznej.
Trzeba przywrócić monopol na interpretację historii, aby nie szkodziła harmonijnemu i zgodnemu z dobrą tradycją rozwojowi służb specjalnych