Co zobaczyliśmy w Berlinie pod kolumną Zwycięstwa, gdzie Barack Obama, kandydat Partii Demokratycznej na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, wygłosił jedyne przemówienie w czasie swego europejskiego tournée? Oto Niemcy, którzy – jak zresztą cała Europa – siedzą na walizkach, aby wyruszyć na zasłużone wakacje, przychodzą w liczbie 200 tys., by posłuchać politycznej mowy Obamy. Zobaczyliśmy rzesze młodych, jak zwykło się sądzić, bezideowych i cynicznych Europejczyków bez właściwości, którzy entuzjastycznie reagowali na trącące idealizmem słowa amerykańskiego polityka. Najciekawszym znakiem, swoistym symbolem tej wizyty, był transparent z napisem: „Obama na kanclerza”.
Podobny entuzjazm Obama wzbudził w Paryżu, gdzie rozmawiał z prezydentem Nicolasem Sarkozym, i w Londynie, gdzie spotkał się z premierem Gordonem Brownem. Pewnie gdyby i tam spotykał się ze zwykłymi ludźmi, zobaczylibyśmy transparenty: „Obama na prezydenta Francji” i „Obama na premiera Wielkiej Brytanii”.
O co więc idzie w tej europejskiej obamomanii? Komentarze, które mogliśmy przeczytać – szczególnie rodzimych amerykanistów – sprowadzały się do stwierdzenia: „to był show, a Obama w roli showmana czuje się jak ryba w wodzie”. Postawić tę tezę to mniej więcej powiedzieć tyle, że zimą w Polsce pada śnieg. Bo który europejski czy amerykański polityk jest dziś w stanie wzbudzić takie zainteresowanie i posłuch wśród obywateli? Gdzie się podziewa europejski mąż stanu, z którym obywatele UE wiązaliby takie nadzieje, jakie wiążą z kandydatem demokratów na prezydenta Ameryki?
Przyjazd Obamy do Europy i reakcja na jego słowa zwykłych Europejczyków pokazują, jak bardzo obywatele Unii potrzebują dalekosiężnej, politycznej wizji, z którą mogliby się utożsamić i dla której gotowi byliby ponieść koszty. Na Starym Kontynencie próżno dziś szukać takiego polityka. Nie jest nim ani zimna Angela Merkel, ani nieobliczalny Nicolas Sarkozy, ani tym bardziej nudny Gordon Brown.
Gdyby Europejczycy mogli wybierać prezydenta, Obama – jak sądzę – wygrałby w cuglach. Jednak w tej chwili najważniejsze jest to, że mieszkańcy starej Europy, którzy dotąd nie kryli swego antyamerykanizmu, chcą, by to nowy prezydent Stanów Zjednoczonych wyznaczał priorytety dla zjednoczonego świata zachodniego.