Czy w Polsce na dobre pojawi się alternatywna historia najnowsza? Wydaje się, że mamy właśnie do czynienia z próbą jej tworzenia.
Najlepszym tego przykładem jest zorganizowana niedawno w Sejmie z okazji trzydziestolecia powstania Wolnych Związków Zawodowych konferencja. Organizatorami byli politycy PiS, a w odpowiedzi na zarzut niezaproszenia na nią Lecha Wałęsy czy Bogdana Borusewicza padł z ust Jarosława Kaczyńskiego i Anny Walentynowicz cytat z Józefa Piłsudskiego: „Historię swoją piszcie sami. Bo inaczej napiszą ją za was inni i będzie źle”.
Jest to jawne negowanie wersji historii najnowszej, która znajduje się obecnie w podręcznikach. Nie jestem przeciwnikiem grzebania w faktach historycznych, sprawdzania ich i „odbrązawiania” postaci, które brały w nich udział. Ale bardzo mi się nie podoba, gdy politycy interpretują i wykorzystują nowe fakty i hipotezy historyczne po to, by zdyskredytować swych przeciwników. Jeszcze bardziej mi się nie podoba, gdy zaprzęgają do tej pracy Instytut Pamięci Narodowej. Zawsze byłem zwolennikiem powstania tego instytutu, jednak fakt, że to politycy powołują jego władze, powoduje, że odkrycia, których dokonują jego pracownicy, traktuję z rezerwą.
Zdaję sobie sprawę z tego, że zawsze istnieje wersja historii najnowszej oficjalna i alternatywna. Za czasów komunizmu w szkołach uczono, że mordu w Katyniu dokonali hitlerowcy. W domu człowiek się dowiadywał, że Rosjanie. Do niedawna nie ulegało wątpliwości, że twarzą i nazwiskiem, z którym najmocniej związany jest Sierpień 1980, jest Lech Wałęsa. Wiadomo było powszechnie, że jako człowiek z krwi i kości nie jest postacią jednoznaczną, ale jego udziału w tworzeniu Wolnych Związków Zawodowych nikt nie kwestionował. Dziś, gdy słyszę, że był w stoczni z polecenia SB i to wbrew niemu i jego mocodawcom utworzono „Solidarność”, to nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.
Rozumiem przyczyny, dla których Jarosław i Lech Kaczyńscy chcą przeforsować własną wersję historii, ale nie podoba mi się, gdy wykorzystuje się do tego autorytet urzędu prezydenta. Zawsze uważałem, że można nie szanować osoby, która urząd prezydencki sprawuje, ale z szacunku dla urzędu zawsze, gdy do sali wchodziła głowa państwa, wstawałem z krzesła.